Page 261 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 261
Mówił z coraz większym trudem. Przerwał mu:
– Niech pan odpocznie. Jutro mi pan dokończy.
– Jutro?... Janáček, mój wuj... Nie, nie, Joachim... Zawsze mnie zachęcał...
Pociąg nagle zahamował. Ponownie otwarto drzwi wagonu, przez
które wtargnęło do środka świeże i chłodne powietrze kwietniowej nocy.
Ktoś wsunął do wagonu duży gar z gorącym, parującym płynem. Jakiś
głos zapowiedział: – Kawa! Szybko przeczołgał się z powrotem na swoje
miejsce przy drzwiach. W tych warunkach tylko on mógł rozdzielić tę
kawę między chorych. Uniósł pokrywę kociołka. To nie była ani kawa, ani
herbata, tylko obrzydliwy w smaku i zapachu płyn.
Pociąg na szczęście stał. Mógł więc nalewać płyn do wyciągniętych
w jego kierunku lub dostarczanych z wnętrza wagonu kubków, nie oba-
wiając się, że poparzy tych, którzy leżeli blisko.
Skończył w momencie, gdy pociąg ponownie ruszył. Nalał i dla siebie
to świństwo. Popijał je i rozmyślał o Joachimie. Miał nadzieję, że usłyszy
jeszcze gwizdanie z głębi wagonu. Chrapania chorych i stukotu kół nic
jednak nie mąciło...
Zasnął...
Obudził się, kiedy poprzez szpary między deskami dachu a ścianami
węglarki przedostawały się do wagonu wesołe pasma promieni słonecz-
nych. Promienie wydobyły z mroku wąski fragment podłogi ze zmierzwioną
słomą, resztę wagonu pozostawiając w ciemności. Niektórzy z chorych
poruszali się, stękając, inni leżeli nieruchomo. Trudno było powiedzieć,
który z tych ostatnich nie wytrzymał trudów drogi, a który mimo wszystko
ją przeżył. Kto ułatwił dalszą ewakuację transportu, przestając być jego
ciężarem, a kto nie skorzystał z tej okazji...
Pociąg stał w miejscu, ciężko sapiąc.
Upłynęło kilkanaście minut. Wreszcie esesmani gwałtownie otwo-
rzyli, na całą szerokość, drzwi węglarki, swoim zwyczajem krzycząc coś
głośno i wydając szczekającym głosem rozkazy. Okazało się, że dojechali
do celu. Wygramolił się z wagonu. Niedaleko, obok drugiej węglarki stał
Emil. Pomagał swoim chorym wydostać się na zewnątrz.
Nie zdążył strząsnąć z siebie słomy, gdy esesmani zarządzili apel.
Oczywiście, bez apelu obejść się nie mogli. Tym razem trwał dość długo,
259
Mostowicz_zgck_-010214_.indd 259 14-01-31 14:38