Page 257 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 257

Miał nadzieję, że esesmani ciągle kierują się tą samą myślą przewod-
                  nią: tak długo, jak żyli więźniowie, potrzebni byli i oni, by więźniów pilno-
                  wać. Ofiary i kaci wciąż związani byli wspólnym interesem. Pytanie tylko,
                  na jak długo...
                    Razem z nim znalazło się w wagonie trzydziestu, może trzydziestu pię-
                  ciu chorych więźniów. Kilku z nich było nieprzytomnych. Reszta – bardzo
                  osłabiona. Epidemia wygasła, ale pozostawiła po sobie zrujnowane
                  doszczętnie ludzkie organizmy.
                    Kiedy wszyscy z kwarantanny znaleźli się już w węglarkach, pojawili się
                  jacyś robotnicy i zaczęli pokrywać je deskami. Deski przymocowywano
                  do ścian wagonów. W ten sposób każda z węglarek zaopatrzona została w
                  coś w rodzaju dachu, zamieniając się na przypominające trumnę płaskie
                  pudło, wewnątrz którego można było posuwać się tylko pełzając lub też
                  chodząc na czworakach. O wyprostowaniu się nie było mowy.
                    ...Leżał blisko otwartych na razie drzwi węglarki. Słońce znad
                  Karkonoszy powoli zachodziło, otulając widziany przez drzwi fragment
                  bocznicy kolejowej i pobliskiego lasu szaroczerwoną łuną. Zastanawiał
                  się, czym kierowali się esesmani, montując te dachy na każdej węglarce?
                  Mało prawdopodobne, by się obawiali, że któryś z więźniów spróbuje
                  ucieczki, chociaż jeszcze mniej prawdopodobne, by chcieli uchronić
                  chorych przed możliwymi deszczami. Gdyby drugie przypuszczenie było
                  jednak słuszne, oznaczałoby to, że szykują się do dalekiej podróży. To też
                  nie było pocieszające, bo oddalało od Polski. Najbardziej jednak obawiał
                  się zamknięcia drzwi wagonu. Na myśl o tym zaczynał się dusić.
                    Ponad trzydziestu chorych nie było w stanie swobodnie ułożyć się
                  na podłodze węglarki. Jedni leżeli częściowo  na drugich. Wnętrze
                  wagonu tonęło w półmroku, a trzydzieści skłębionych, powyginanych ciał
                  w pasiakach tworzyło pulsującą, bezkształtną magmę.
                    Po trzech, może czterech godzinach nic się nie zmieniło. Ciągle stali
                  na stacji. Nagle kolejno we wszystkich wagonach zaczęto zamykać drzwi.
                  Pociąg ciągle jednak stał. Zamknięcie drzwi odseparowało wnętrze
                  węglarki od normalnego hałasu bocznicy. Wagon zaczął żyć swoim włas-
                  nym rytmem. Ciche początkowo jęki chorych zamieniły się w coraz żałoś-
                  niejsze i głośniejsze skargi, a nawet krzyki. Sienniki prycz były szczytem

                                                                        255






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   255                                  14-01-31   14:38
   252   253   254   255   256   257   258   259   260   261   262