Page 252 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 252

Przeżył w tym bloku na prawo. Wówczas nie było tu firanek, tylko
                  wyrzeźbione przez mróz zasłony na szybach. Teraz wszędzie było widać
                  schludne firanki. Podniósł głowę i wpatrzył się w pierwsze piętro.
                  W oknie pojawiła się jakaś twarz. To nie widmo, ale twarz z krwi i ciała...
                  A sam budynek to nie skansen z czasów, w które trudno uwierzyć.
                  Tu mieszkają ludzie... Mieszkają... W budynkach, które tworzyły niemie-
                  cki obóz, w którym cierpieli, ginęli z głodu i z epidemii ludzie naznaczeni
                  piętnem pochodzenia – żyją, kochają się, kłócą, płodzą dzieci, oglądają
                  telewizję, czytają gazety, nudzą się żywi, normalni ludzie. A kiedy opusz-
                  czają ten padół, nikt ich godności nie uwłacza...
                    Poprosił kierowcę taksówki, by zechciał chwilę jeszcze poczekać.
                  Taksówkarz nie był tym zachwycony, ale obietnica wynagrodzenia mu
                  tego postoju, usposobiła go życzliwiej.
                    Wszedł do wnętrza budynku po prawej stronie. Sień, na pierwszy
                  rzut oka, nie została przebudowana. Te same schody po obu stronach
                  wejścia... Wdrapał się na pierwsze piętro. Tu na prawo powinny znajdować
                  się drzwi do klitki, którą wówczas zajmował z Emilem. Tych drzwi nie było.
                  Zamiast nich – biel ściany. Natomiast pozostały drzwi, które prowadziły
                  do obszernej sali szpitalnej.
                    Na drzwiach wizytówka z nazwiskiem. Obok drzwi dzwonek. Nacisnął.
                  Otworzyła je, tarasując wejście, starsza kobieta. Ta sama, której
                  twarz dostrzegł z dołu. Za kobietą chowała się nieco przestraszona
                  mała dziewczynka.
                    – W jakiej sprawie? – zapytała kobieta. Twarz miała szczerą, uśmiechniętą.
                    – Wie pani... ja w sprawie, w sprawie najzupełniej prywatnej. Chciałem...
                  Prosiłbym panią o umożliwienie mi obejrzenia mieszkania. Jak się tu
                  mieszka?
                    –  Pan z wydziału mieszkaniowego?
                    –  Nie, nie. Skądże!
                    Wzbudził na szczęście zaufanie. Kobieta wpuściła go do mieszkania.
                    Wewnątrz niczego już nie rozpoznał. Domyślić się tylko mógł, w jaki
                  sposób sala została przebudowana. Podzielono ją szeregiem przegród.
                  Pozwoliło to utworzyć dwa pokoje w amfiladzie, wąski korytarzyk, a obok
                  korytarzyka, połączony z nimi drzwiami – ni to pokój, ni kuchnię.

                  250






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   250                                  14-01-31   14:38
   247   248   249   250   251   252   253   254   255   256   257