Page 234 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. "Żółta gwiazda i czerwony krzyż" Arnold Mostowicz
P. 234

a nawet – zdarzyło mu się to kilkakrotnie – przyniósł im kilka kromek
                  chleba, posmarowanych masłem. Był to gest zupełnie wyjątkowy. Doszli
                  z Emilem do wniosku, że musiała widać Müllerowi sprawiać jakąś dziwnie
                  snobistyczną satysfakcję sytuacja, iż w podległej mu grupie więźniów pra-
                  cuje dwóch lekarzy. Utwierdził ich w tym przekonaniu fakt, że w jedną
                  z niedziel sprowadził na plac węglowy żonę i dorosłą córkę i pokazywał
                  ich palcem, jak dyrektor ogrodu zoologicznego pokazuje wycieczce jakieś
                  specjalnie rzadkie i interesujące zwierzę.
                    Ale nawet życzliwość Müllera nie mogła ich, zgnębionych głodem
                  i chłodem, podnieść na duchu. No i wtedy właśnie rozeszły się wieści
                  o ofensywie radzieckiej i o sukcesach tej ofensywy. Konkretnie mówiąc,
                  informacje o rozpoczęciu ofensywy były pewne, natomiast niejasna była
                  szczegółowa sytuacja na froncie wschodnim. Tutaj najróżnorodniejsze
                  pogłoski igrały bezlitośnie z ich nadziejami.
                    Zgodnie z niektórymi pogłoskami wojska radzieckie miały błyska-
                  wicznie posuwać się naprzód. Inne podawały, że ofensywa się załamała.
                  Tę ostatnią wersję podtrzymywały wszystkie fisze obozowe. Jak na złość,
                  nawet zatrudnieni przy sprzątaniu kwater esesmańskich stali dostawcy
                  strzępów gazet wracali z pustymi rękami, a kolejarze Polacy, którzy pod-
                  rzucali zazwyczaj jakieś wiadomości z frontów, ostatnio w ogóle się nie
                  pojawiali. Nawet Emil, który najlepiej znał Niemców, nie potrafił z ich
                  zachowania się wysnuć jakichkolwiek wniosków co do sytuacji wojennej.
                    ...Tego dnia nadeszły nowe transporty węgla i wszystkie komanda pra-
                  cowały pełną parą, o ile to określenie miało jakikolwiek sens w odnie-
                  sieniu do pracy zamęczanych więźniów żydowskich. Pogoda była mroźna
                  i piękna... Niebo aż raziło w oczy swoim ostrym, niczym nieskażonym
                  błękitem. Plac węglowy znajdował się właściwie u stóp Śnieżki, której
                  stok pokryty był jedwabistym białym płaszczem. Zmęczony kilkugo-
                  dzinną, niepozwalającą na żadne przerwy, pracą (transporter musiał być
                  stale pełen), odpoczywał przez chwilę, rozkoszując się migotaniem pro-
                  mieni słonecznych igrających w lodowych brylantach, które ozdabiały
                  śnieżny kitel. Oddychając ciężko, oparty o łopatę kiwał ręką pracują-
                  cemu kilkadziesiąt metrów dalej Emilowi. Nagle zobaczył obok siebie
                  Müllera. Jak zwykle powiedział majstrowi „dzień dobry”, ten zaś, biorąc,

                  232






         Mostowicz_zgck_-010214_.indd   232                                  14-01-31   14:38
   229   230   231   232   233   234   235   236   237   238   239