Page 288 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 288
„Jak dobrze do siebie pasują, jacy będą szczęśliwi!”. Nie uwierzylibyście.
Nawet dla mnie ma już kandydatkę. Oczywiście, jak podrosnę. I jest pewna,
że będę szczęśliwy.
– Mam nosa do takich rzeczy – oświadcza z całkowitym przekonaniem.
Nabyłam dużo doświadczenia. Wystarczy, że spojrzę na człowieka i od razu
mogę powiedzieć, że będzie dobrym mężem, kochającym i wiernym. Zapew-
niam cię, Cyporo, nie będzie miał much w nosie, nigdy cię nie opuści i będzie
ci wierny tak jak twój poprzedni mąż.
Wypowiedzieć takie słowa do mojej mamy, to jakby pokropić cadyka
święconą wodą od chrześcijan. Mama zrobiła taką minę, jaką można zrobić,
gdy chwilkę wcześniej wypiło się litr octu, a ja omal nie zsikałem się w spodnie
ze śmiechu.
Ale dość już wam zawracałem głowę. Żebyście zrozumieli, jak się to
wszystko potoczyło, opowiem wam wszystko od początku.
Pewnego ranka wyszedłem z domu. Po prostu trudno mi było tam prze-
bywać. Nie udaje mi się wrócić do normalności. Czas spędzony w ochronce
sprawił, że czuję się jeszcze bardziej samotny. Na pozór wszystko jest w porząd-
ku. Uśmiecham się, odpowiadam na pytania. Ale w środku pozostała pusta
przestrzeń i czegoś brakuje do jej wypełnienia. Nie mam do nikogo żalu. To
mój problem i nikomu nic do tego. Nie proszę też, by mnie rozumiano. Jedyne,
o co proszę, to żeby zostawiono mnie w spokoju. Ale jak to wytłumaczyć mojej
mamie. Ostatnio uważam, że najbardziej samotną osobą jest ten, kto znajduje
się w towarzystwie, którego wcale sobie nie wybierał. Trudno mi przyzwyczaić
się na nowo do mamy. To oczywiste, że powinienem być zadowolony, że ktoś
się o mnie troszczy, karmi mnie, a nawet rozpieszcza. Mnie już przekonali-
ście. Teraz trzeba by jeszcze przekonać moją duszę. Nie wiem, czy nazywać
ją duszą. W sumie nie ma znaczenia, jak się toto nazywa, dla mnie może się
nazywać choćby Mosiek. Jakieś cholerstwo rozsiadło się w środku i nie daje
mi spokoju. Wszystko mnie denerwuje. Nawet w chwilach, gdy mama mnie
głaszcze i próbuje pocałować, nawet w takich chwilach mocno zamykam oczy,
modląc się: „No zrób to, byle szybko”. Nie winię jej za nic. Najgorzej, kiedy
jedno ma rację, a drugie jest niewinne. Mama ma oczywiście rację.
Gdy dopadają ją wyrzuty sumienia, że mnie zaniedbywała, po prostu
wychodzę z domu. Szwendam się, przysiadam sobie na schodku na końcu
chodnika, patrzę, jak życie przechodzi koło mnie, i ciężko mi się do niego
podłączyć. Moje ciało jest tutaj, a głowa zupełnie gdzie indziej. Wolę ulicę.
286 Tu zawsze się coś dzieje albo może się wydarzyć. W domu jest ciągle to samo.