Page 285 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 285

– Tak. To okropne.
                – Wiesz co, Awrumie Lajb, miałeś rację, że nie chciałeś okradać pijaków.
             Co innego oskubać ich kieszenie, ale żeby rozwalać im głowy za parę złotych…
                Ignac milknie. Potem mówi jakby do siebie:
                – Wiesz, Awrumie Lajb, przyszedłem się z tobą pożegnać. Dziś w nocy
             pryskam z tego miejsca. Chyba do Ameryki. Zakradnę się na jakiś statek.
             Widziałem kiedyś film o chłopcu, który tak zrobił i tam, w Ameryce, został
             milionerem.
                – Co zrobisz, żeby zostać milionerem?
                – Nu, będę obrabiał kieszenie. Tam każdy człowiek jest milionerem.
                – Więc zostań milionerem, nie zapomnij o mnie i zabierz mnie do siebie.
                – Możesz mi wierzyć na słowo.
                Potem zaczęliśmy wspominać wszystkie rzeczy, przez które przeszliśmy
             razem, i zaczęliśmy się śmiać jak wariaci.
                Nazajutrz rano Ignac zniknął. Jeszcze tego samego dnia wezwano mnie
             do gabinetu kierownika. Za stołem siedział on, pani Zofia i jakiś nieznany
             mi człowiek.
                – Choć sprawiłeś nam wiele kłopotów, doszliśmy do wniosku, że możesz
             zostać przyjęty do sierocińca.
                Nagle zrobiło mi się żal, że opuszczę ochronkę. Boję się zmian. Tutaj
             wszystko jest już znajome. Mam łóżko. Mam jedzenie. Co prawda niewiele,
             ale kto mi da gwarancję, że w innym miejscu będzie lepiej? Nawet pani Zofia
             i Aleks wydają się mniej przerażający.
                – Cieszysz się? – pyta mnie Aleks.
                – Nie.
                – Dlaczego?
                – Nie powiem.
                Dwa dni później zostałem jeszcze raz wezwany do jego gabinetu. Przed
             wejściem stanąłem jak wryty, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. W pokoju
             stała moja mama. Nie byłem w stanie do niej podejść. Coś mnie powstrzy-
             mywało. Ta kobieta była mi całkowicie obca. Zdążyłem już zapomnieć, że
             mam matkę i że jestem czyimś synem.
                – Awrumie Lajb, idź do pana kierownika i bardzo mu podziękuj za opiekę.
             Podziękuj też pani Zofii i panu Wernerowi.
                – Nie pójdę.
                – Łobuz. Bandyta. Utrapienie ty moje, podziękuj im.
                – Nie pójdę.                                                       283
   280   281   282   283   284   285   286   287   288   289   290