Page 240 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 240

– Wszystkie prostytutki zginęły.
             Podbiegam do niego, chwytam za rękaw.
             – Ale Bronka… – Nie mogę dokończyć zdania.
             – Co Bronka? – spokojnie pyta grabarz. Minę ma obojętną. Zapomniałem,
           że jej nie znał.
             – To jest Bronka, nie rozumiesz? – Mam ochotę go kopnąć, ugryźć.
             Jak można być obojętnym, kiedy Bronce przydarzyło się coś strasznego.
           Wracam do Herszla.
             – Herszlu, co robić? Może trzeba biec, może da się ją uratować?
             – Awrumie Lajb, nie ma dokąd biec. Zostań u mnie na noc.
             Nagle nie mam siły nawet poruszyć palcem, cały jestem z waty. Ledwo
           daję radę myśleć. Ściana ludzi zaciska się wokół tego miejsca. Chmura pyłu
           stopniowo opada.
             – Herszlu, powiedz, kiedy buty Bronki będą gotowe.
             Herszel nie odpowiada. Siedzi pochylony nad swoim stołem roboczym.
           Na łysej głowie tańczą plamki światła z lampy naftowej. Na chwilę unosi
           głowę i plamki znikają. Z uszu wyrastają mu rude włosy. Pod nosem widzę
           kilka gwoździ. Co parę sekund Herszel wyjmuje gwóźdź, wpycha go do buta
           i mocno uderza małym młotkiem. Na stole stoi jeden but Bronki. Drugi
           leży pod stołem. Widzę tylko jego koniuszek. Żona Herszla siedzi przy nim
           i patrzy na mnie. Sądząc po jej spojrzeniu, obwinia mnie o zawalenie balko-
           nu. Przywykłem do tego. Moja mama powiedziała kiedyś do Pesi, być może
           w żartach, ale bardzo mnie to uraziło, że przeze mnie musiała znowu rodzić,
           że nie zdołała mnie usunąć i że jestem jej utrapieniem. Gdyby Bronka to usły-
           szała, na pewno puściłaby do mnie oko i wyszeptała: „Nie bierz sobie tego
           do serca. Co jest, jeszcze do tego nie przywykłeś?”. I na pewno śmiałbym się
           razem z nią. Ale nie bolałoby przez to mniej.
             Herszel wyjmuje spod stołu drugi but i zaczyna go naprawiać. Po napra-
           wie pucuje go szmatką. Dwa błyszczące buty stoją na stole. Jego żona Lea
           wyszła. Herszel podążył za nią. Być może poszli odpocząć. Rozglądam się,
           jeszcze raz wycieram buty i zawijam je w gazetę. Herszel wrócił. Podcho-
           dzi do małej szafki zawieszonej na ścianie i powolnymi ruchami wyjmuje
           butelkę wódki. Nalewa do dwóch szklanek. Jedna dla niego, pełna, a pół
           szklanki dla mnie.
             –  Awrumie  Lajb,  podczas  wszystkich  bitew,  w  których  brałem
           udział, po śmierci przyjaciela mieliśmy zwyczaj pić za życie w przyszłym
    238    świecie.
   235   236   237   238   239   240   241   242   243   244   245