Page 146 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 146

Kiedy wstałem z łóżka, osłabiony i utykający na bolącą nogę, przyszedł
           do mnie Szmil Grib z bardzo zadowoloną miną.
             – Nu, Awrumie Lajb, jak się czujesz?
             Zrozumiałem, że interesuje go moje samopoczucie, czegoś ode mnie chce.
             – Możesz już chodzić? Jak twoja noga?
             – Noga w porządku.
             – Posłuchaj, Awrumie Lajb, my, to znaczy ja, potrzebuję cię do małej ro-
           bótki. To praca w sam raz dla ciebie. Jutro wyślę cię z garnkiem jedzenia do
           chorego przyjaciela. On nie może wstawać z łóżka, musimy mu pomóc. Od
           dzisiaj to będzie twoim zadaniem: codziennie zanosić mu jedzenie.
             – Co to za jedzenie?
             – Zwyczajne jedzenie. Kiszone ogórki, trochę mięsa i ryżu. Ale pójdziesz
           wieczorem, bo rano on śpi.
             Nie podobała mi się cała ta historia. Dlaczego akurat ja muszę chodzić
           z garnkiem jedzenia i w dodatku po nocy?
             Kiedy poprosiłem Chawale o wyjaśnienie, wymigała się od odpowiedzi.
             Wieczorem przyszedł Szmil z czarnym żeliwnym garnkiem. Pokrywka
           przymocowana była sznurkiem. Zazwyczaj w takim garnku gotuje się czulent.
             – Uważaj, żeby pokrywka nie spadła. Poza tym nie powinieneś zaglądać
           do środka. Znasz kawiarnię na Bałuckim Rynku? Nu, koło zielonego kiosku
           inwalidy. Jak tam dojdziesz, przekaż garnek, ale najpierw zobacz, czy przed
           drzwiami na skrzyni wystawiony jest wielki kosz. Jeśli kosz tam stoi, wejdziesz
           i przekażesz to Szaulowi Awnerowi, gospodarzowi domu. On od razu cię
           rozpozna, po tym garnku. Przekażesz mu i natychmiast odejdziesz. A jeśli
           kosza nie ma, w ogóle tam nie wchodź.
             Z daleka patrzyła na mnie Chawale z zatroskaną miną.
             – Za każdą taką wizytę dostaniesz pięć złotych. A teraz ruszaj.
             Wszystko odbyło się tak, jak przedstawił Szmil. Przed drzwiami stał kosz
           na skrzyni. W środku czekał już na mnie pan Szaul. Jego twarz trudno mi
           opisać. Wszystko miał płaskie. Nos spłaszczony, jakby zaraz po urodzeniu ktoś
           zdzielił go wielką, grubą dechą. Oczka tycie, tyciuteńkie, jakby spanikował
           w oczekiwaniu na kolejny cios. Ust nie miał, tylko cienką, długą sznurówkę.
           Przekazałem panu Szaulowi garnek, w zamian otrzymałem od niego pięć
           złotych. Zaczekałem parę minut i dostałem garnek z powrotem.
             Tak więc od kilku dni zajmuję się tą robotą. Wszystko odbywa się niemal
           w milczeniu. Czuję się bardzo samotny. Chawale niewiele ze mną rozmawia,
    144    daje mi do zrozumienia, że nie zamierza tu długo pozostać. Na szczęście
   141   142   143   144   145   146   147   148   149   150   151