Page 147 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 147
Maks zjawił się którejś nocy. Ale i on był inny niż zwykle, nie uśmiechał się
i wyglądał na bardzo podenerwowanego.
– Jak noga?
– Wszystko w porządku.
Odniosłem wrażenie, że chciał ze mną porozmawiać, ale nie wiedział, jak
zagaić. Zamiast tego uścisnął mi rękę.
– Awrumie Lajb, pozostaniemy przyjaciółmi na całe życie. – Drugą ręką
pogłaskał mnie po głowie. – Jeszcze się spotkamy.
Nie spotkaliśmy się więcej. Słuch po nim zaginął. Krążyło wiele plotek.
Niektórzy twierdzili, że kogoś zakatrupił. Mam nadzieję, że tego goja, który
zrobił z jego siostry kurwę. Nie wiem, co się z nim stało. Dla mnie jest jasne,
że Maks miał rację w każdym przypadku. Przyrzekłem sobie, że jeśli zostanę
pisarzem, Maks przeczyta pewnego dnia książkę o swoich dziejach. W mojej
pamięci pozostawił figlarny uśmiech i rękę głaszczącą mnie po głowie. Wraz
z odejściem Maksa szczęście opuściło knajpę A-Mechaje. Dwa dni po jego
zniknięciu poszedłem z garnkiem do pana Szaula, jak co noc, ale nie zastałem
kosza przy drzwiach. Natomiast kiedy wróciłem, zauważyłem jakieś cienie
skrywające się przy drzwiach w pobliżu knajpy. W ciemności dostrzegłem
uwijające się szybko sylwetki i zaraz rozległy się gwizdki ze wszystkich stron.
Do moich uszu dobiegło wołanie Szmila Griba:
– Awrumie Lajb, uciekaj!
Widocznie zorientował się, że nadchodzę. Usłyszałem też krzyk jednego
z policjantów:
– O Jezu, dźgnął mnie ten żydowski skurwysyn, łapcie go, skurwysyn
ucieka.
Czekałem w oddali na to, co będzie. Schowałem się naprzeciwko w ciem-
nej bramie. Ze smutkiem dostrzegłem Chawale prowadzoną między dwoma
policjantami. Garnka nie porzuciłem. Ściskałem go mocno w garści. Tej nocy
spałem na jakimś podwórku. Nazajutrz aresztowanie szajki fałszerzy bank-
notów było głównym tematem dnia. A najstraszniejsze ze wszystkiego było
to, że policja poszukiwała dziecka, które pracowało dla szajki jako posłaniec.