Page 105 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 105

– Nie należę do nikogo! – zaczęła się wyrywać z jego rąk, ale przecież czuła,
             że nie wykorzystuje do tego całej swojej siły.
                 Mogła się wyrwać z jego uścisku i uciec. Ludzie, którzy oglądali się za nimi,
             nie pozwoliliby na to, aby ją napastował. Jojne nie miał już władzy nad jej życiem.
             Ale ta przeklęta ciekawość, wymieszana z chęcią i powolnością – osłabiały ją
             z każdą chwilą, chociaż nie przestawała się z nim szarpać. Czekała na to, co za
             chwilę powie, co jej zrobi.
                 Trzymał ją mocno w pasie i ciągnął do przodu. Jego ramię drżało i to drżenie
             przenikało przez plecy do wnętrza jej ciała. Zanurzył twarz w jej włosach. Czuła
             jego policzek na swojej szyi, pod uchem. Jego dziobata skóra była delikatnie
             szorstka. Przestała widzieć ludzi, ulicę, zapomniała, gdzie jest. Dzwon kościelny
             w jej sercu bił na trwogę. Serce drżało trwogą miasta. Binele nie była jedna, lecz
             była całym miastem. Pozwoliła się prowadzić przed siebie i była pewna, że oboje
             oszaleli – a w tym szaleństwie było coś radosnego, coś zwycięskiego.
                 Byli już daleko na Bałutach. Czas przestał płynąć wedle zwykłego rytmu. Nie
             było ważne, czy to dzień czy noc, dziś czy jutro.
                 Teraz przemierzali uliczki z rzadka zabudowane domkami. Oto pojawił się
             czerwony ceglany mur. Po drugiej stronie muru martwa Łódź zaglądała w noc
             czubkami białych macew. Nowy żydowski cmentarz. Za murem pole. Gęste kępy
             czarnej trawy. Sterty liści przenoszonych z jednego miejsca na drugie, niczym
             ruchome groby. Milcząca góra liści tuż przy murze.
                 Kiedy opadli na te liście, a Binele rozpłynęła się pod dotykiem gorących dło-
             ni Jojnego, towarzyszyła jej jedna wyraźna myśl: „Jestem od niego silniejsza!”
             Potem zabawne pytanie spowodowało, że się uśmiechnęła: dlaczego niektórzy
             mężczyźni ciągną w takich chwilach na cmentarz? Jaki związek ma ta połowicz-
             ność, to rozszczepienie, które w sobie czuła, i to pragnienie, aby się połączyć
             z innym ciałem – jaki związek miało to wszystko z królestwem śmierci?
                 Usta Jojnego szybko uciszyły wszelkie pytania. Jego rude wąsy, które wy-
             dawały się czarne w skąpym świetle wieczoru, kłuły, parzyły. Wydawało się jej,
             że ją rozbiera ustami. Jesienne drzewo po drugiej stronie cmentarnego muru
             mżyło w ciemności opadającymi liśćmi, które drapały jej skórę. Dłonie Jojnego,
             jego porośnięta szorstką brodą twarz kłuły jak jesienne liście, lecz jego usta
             były miękkie i gorące. Jojne mruczał jakieś niezrozumiałe słowa. Binele chciała
             je dosłyszeć, ale krew szumiała w niej zbyt głośno. Krzyk ciała, które tak długo
             dusiło się pod ciasną skórą, wyrywał się teraz przez jej usta.
                 Wokół niej zrobiło się cicho i ciemno. Jak białe, wyraźne światło zajaśniała
             odpowiedź na jej ciekawość. Jej krzyk pochodził z tamtego dnia śmierci, kiedy
             wydała pierwszy okrzyk życia. Matka-Śmierć i Córka-Życie wspólnie rozdarły
             łono tajemnicy i rozdzieliły się na zawsze. Teraz Matka-Śmierć stała się Córką-
             -Życiem. Teraz ona da życie, które doprowadzi do śmierci. Każdy człowiek jest
             sierotą i ślub każdego musi dokonać się na cmentarzu, aby śmierć i życie mogły
             zatańczyć razem – ponieważ są jednym.                                105
   100   101   102   103   104   105   106   107   108   109   110