Page 102 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 102
będzie się czuł pewnie z nią. Nie miała złudzeń. Wiedziała, jakie jest jej miejsce
na świecie.
Nawet nie weszła do domu, od razu poszła na plac Kościelny, chociaż nie
myślała o spotkaniu z Jojnem. Chodziła dookoła kościoła, nie czując głodu ani
pragnienia. Szum miasta wokół niej, szum w jej ciele ogłuszały ją. Tak, ostat-
nio często doświadczała tego dziwnego szumu w ciele. Coś w środku, poprzez
wszystkie członki i wszystkie żyły, wołało potężnym głosem.
Plac Kościelny był wypełniony ludźmi po brzegi. Wozy obładowane meblami
nieustannie przejeżdżały w kierunku zamiejskich szos. Dzieci siedziały na wo-
zach, całe rodziny. Gazeciarze bez przerwy wykrzykiwali: „Ekstra wydanie!” Pułki
żołnierzy z orkiestrami, z długimi rzędami kulomiotów też ciągnęły w kierunku
szosy w towarzystwie tłumów. Tramwaje ledwo się poruszały w tej ciasnocie.
Pełne pasażerów, szybko, trwożliwie dzwoniły, rozpraszając niepokój na wszystkie
strony miasta. Tłumy ludzi wyskakiwały z nich z niecierpliwością, inni wskakiwali.
Potem z kościoła rozległ się wysoki, głuchy dźwięk.
Bieganina. Ścigano się do sklepików na placu Kościelnym i na bocznych ulicz-
kach, oblężonych przez ludzi. Zamyśleni mężczyźni i kobiety wychodzili stamtąd
z pełnymi torbami czy workami. Później tłum rozbiegł się, a ludzie rozkładali ręce
i zrozpaczeni krzyczeli: „Już nic nie ma!”
Naprzeciw tłumów maszerowały grupy Żydów i gojów ze szpadlami na
ramionach – szli budować okopy.
Liście kasztanowców na placu Kościelnym tańczyły w powietrzu jesienny
taniec, poruszane powiewami ostrego wiatru. Chwiały się w górze, jakby huśtały
się na dźwiękach kościelnego dzwonu i wraz z nimi towarzyszyły powiewającym
chustom i połom ubrań ludzi w tłumie, który przepływał przez szeroko otwarte
drzwi frontowe kościoła. Przez te drzwi Binele mogła dostrzec setki zapalonych
świec oraz klęczących wiernych pochylonych w modlitwie – i ledwo pamiętała,
że tutaj, w środku, znalazła swoje pierwsze schronienie po przybyciu do Łodzi.
Na placu za plebanią uformowała się procesja i właśnie wyruszyła w kierunku
koszar. Wysoko w górze niesiono święte obrazy wraz z obrazem cara Mikołaja
i śpiewano: „Boże cara chrani”. Chłopcy wieszający plakaty biegali od ściany do
ściany, przyklejając wielkie, białe papierowe, gęsto zadrukowane płachty z wielką
ilością wykrzykników. „Niemcy przełamali front!” – niósł się okrzyk z ust do ust.
Zasłuchana w panujący dookoła zamęt Binele rzuciła okiem na zegar na
wieży kościelnej i spostrzegła, że już ósma. Oto nisza w ścianie kościoła, gdzie
stoi błękitna figura woskowej Matki Boskiej ze złożonymi dłońmi. Binele przypo-
mniała sobie, jak kiedyś bliska jej była Matka Jezusa w kościele w Bocianach,
jak wydawała się jej żywa i swojska. Nawet modliła się za jej pośrednictwem – do
swojej własnej matki.
Teraz wpatrywała się w statuę i widziała tylko woskową lalkę, parę namalo-
wanych oczu i łzy zrobione z dwóch szklanych paciorków. Ona, Binele, żyła teraz
102 pozbawiona nawet opieki swojej matki w niebie. Była samotna jak pies – ale nie