Page 97 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 97

warunków życia. Jak bezbronne, pozbawione ludzkich praw ofiary, wrzuca się je
             w warunki, które stwarzają dla nich inni, nakazując: „Tu musisz żyć!”. Dlatego to
             powinnością rodziców jest dopilnować, aby te warunki były przynajmniej znośne.
                Takie słowa nie pasują do niej, Binele, która uważa się za osobę bardziej
             praktyczną niż Jankew. A wracając do tematu, jej ciąża też nie była kwestią
             wyboru. Nikt jej nie pytał, czy akurat teraz chce mieć dziecko. Tak się stało.
             Przypadek. Rzecz losowa. Ale w tej chwili jest wdzięczna losowi. Chce mieć to
             dziecko. Pragnie go całym swoim jestestwem. Nie ma wątpliwości, że dla tego
             malucha znajdzie się miejsce w jej życiu. Tak musi być. Już ona tego dopilnuje.
                Godziny pracy dłużą się i nawijają na szpulę tych samych, wirujących wkoło
             myśli. Ciągną się aż do sufitu, do nieba widocznego w dachowym oknie. Wyraźnie
             czuje w sobie i wokół siebie obecność swojego dziecka. Jak ta mała duszyczka
             będzie wyglądać? Jakiego koloru będą jej włosy? Do kogo będzie podobna? Po
             kim odziedziczy oczy? A uśmiech? Po kim siłę charakteru? Słabości? Po niej,
             czy po Jankewie, a może po babci Hindzie, lub dziadku Joselu? A może będzie
             podobna do ciotek lub wujków?
                Spocona, pokryta kurzem i z przędzą we włosach, Binele wraca do domu
             w pustym pomieszczeniu na werandzie. Jankew jest u Cederbojmów na zebra-
             niu aktywistów, którzy pracują dla żydowskiej szkoły świeckiej. Binele szykuje
             sobie pajdę chleba i kawałek ostrego, słonego śledzia, na co ma ostatnio wielką
             ochotę. Z kubkiem zimnej kawy z cykorii siada na „rozkładanej desce”. Bez Jan-
             kewa czuje się nieswojo. Rozstała się z nim wiele godzin temu. Jej oczy tęsknią
             za jego widokiem. Bez niego jej wieczór jest pusty, stracony. Ma do niego żal
             o te częste zebrania. Jest zazdrosna o partię, tak jak kobiety bywają zazdrosne
             o konkurentkę. Nie ma pomysłu, dokąd iść. Może zostać w domu, czytać czy
             też przygotowywać się do lekcji na kursach w „Harfie”. Ale dzisiaj nie potrzebuje
             nikogo, nic nie chce się jej robić – tylko być z Jankewem.
                Przychodzi jej na myśl Balcia. Balcia! Pójdzie do niej – nie, wcale nie dlatego,
             że tam jest Jankew – lecz po to, by się jej poradzić. Dzisiaj bardzo potrzebuje
             macierzyńskiej troski. Dlaczego do tej pory nie zwierzyła się koleżance? Po prostu
             dlatego, że było jej zbyt trudno rozstać się z sekretem, albo raczej – bo bała się, że
             gdy tylko o tym powie, to coś się stanie. Taka była głupia ta przemądrzała Binele!
                Po godzinie wpada do mieszkania Cederbojmów. W środku jest gorąco i dusz-
             no od papierosowego dymu. Towarzysze siedzą wokół na stołkach i skrzynkach.
             Maluchy Herszko i Gabi śpią w kołyskach. Jankew siedzi pośród zgromadzonych.
             Jego twarz się rozjaśnia, kiedy ją dostrzega. Macha do niej ręką. Ale ona udaje,
             że go nie widzi. Dumna jak paw kieruje się prosto do kuchni, gdzie Balcia ze
             swoim wielkich brzuchem wspiera się o piec i miesza drewnianą łyżką w czarnym
             glinianym garnku zupę ziemniaczaną, którą szykuje dla towarzyszy. Jej twarz
             błyszczy od potu, odbijając blask lampki gazowej.
                Binele jest bardzo poruszona tym, z czego chce się zwierzyć Balci. Zanim
             usiądzie przy kuchennym stole, pokazuje brodą brzuch koleżanki i wybucha:  95
   92   93   94   95   96   97   98   99   100   101   102