Page 100 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 100
i wyciem, wymieszanymi z krzykiem przerażonych dzieci. Tymczasem zbiegają
się chłopcy z ferajny i odpierają pozostałych napastników, blokując im dostęp
do przedsionka. Josel Trębacz wpada do izby, aby pomóc Wowie i jego ludziom.
Właśnie zamachuje się prętem na jednego z agresorów, gdy Wowa i jego przyja-
ciele zamierzają się na dwóch pozostałych rozjuszonych szajgeców, wymachując
ławkami i stołkami. Ci dwaj wycofują się w kierunku spiętrzonych skrzynek po
pomarańczach, za którymi chowają się Balcia i dzieci.
Balcia przygląda się bójce przez szparę między skrzynkami. Niewiele myśląc,
sadza rozwrzeszczanego Gabiego na ziemi, pomiędzy swoje stopy. Zbiera się,
podnosi ramiona i całą siłą swojej wściekłości zwala najwyżej stojącą skrzynkę
pełną książek na głowy napastników. Zanim, ogłuszeni i ranni, zdołają przyjść
do siebie po potężnym uderzeniu owocami ludzkiej myśli w twardych okładkach,
zanim wygrzebią się z góry papierów rozwalonych pod ich nogami, Balcia powita
ich, zrzucając im na głowy drugą skrzynkę pełną książek.
Po chwili do mieszkania wpada trzech członków bałuckiej samoobrony z pa-
łami w rękach. Rzeźnik z oficyny pojawia się ze swoim lśniącym nożem. Banda
poturbowanych hallerczyków ledwo uchodzi z życiem, salwując się ucieczką
z izby, podwórka i ulicy.
Twarz Joselego Trębacza jest pokaleczona i pokryta czerwono-czarnymi
plamami. Ma podbite i podbiegłe krwią oczy, a także opuchnięty policzek. Autor
artykułu, który tak bohatersko bronił swojego tekstu do „Derwachung”, wykazał
się bohaterstwem również w czasie potyczki z napastnikami. Jego twarz wygląda
tak samo jak Joselego, podobnie jak twarz drukarza. Dolna warga i broda Wowy
mocno krwawią. Pobity Lejb Garbus leży na podłodze bez przytomności.
Gdy tylko bojówce samoobrony udało się przegonić chuliganów, zjawia się
policja i rozpoczyna patrolowanie rogów ulicy. Aresztowano kilku chłopaków
z ferajny oraz rzeźnika. Dom Cederbojmów wypełnia się sąsiadami i towarzy-
szami. Ktoś biegnie wezwać karetkę pogotowia. Sąsiadki próbują cucić Lejba
Garbusa przy pomocy soli trzeźwiących, kropli walerianowych czy też przykładając
chłodne kompresy do jego krzywej, wychudzonej klatki piersiowej. Po godzinie
przychodzi naczelnik bałuckiego oddziału policji, aby spisać raport. Po kolejnej
godzinie pojawia się pogotowie. Lejbowi Garbusowi nie można już pomóc. Miał
atak serca i wyzionął ducha. Ratownicy zostawiają go tam, gdzie leży – obok
kuchni, a ponieważ ranni mężczyźni odmawiają udania się do ambulatorium,
karetka odjeżdża.
Z brody Wowy leje się krew. Plami ubranie, zupełnie jakby całe jego ciało było
poranione. Mężczyzna siedzi na podłodze obok martwego nauczyciela i przyjacie-
la. Nie płacze, lecz spazmatycznie wyje straszliwym głosem. Widok tego zawsze
aktywnego, gotowego do walki Wowy, który szlocha jak zagubione dziecko, i ciało
nieboszczyka na podłodze budzą grozę w sercach zebranych, jakby cały świat pogrążał
się w ciemnej otchłani. Wowa kiwa się jak opętany. Ciężko oddycha, gryzie pięści,
98 krwawi z rozciętych warg. W końcu zbiera się w sobie, a z jego ognistoczerwonych