Page 86 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 86

Balcię i Malkę zaglądające przez okno, nie tyle je same – ile ich odbicie. Stały
           bez ruchu, jakby po to, by mogła odczytać z ich twarzy to wszystko, co i tak
           przecież wiedziała. Nagle twarz Balci rozdwoiła się i obok niej pojawiło się drugie
           oblicze – Wowy.
             – Pamiętasz noc w ukryciu, Abraszo, kiedy przyszła kolej, by Balcia i Wowa
           opowiedzieli historię swojego życia? Wowa. Jak wyglądał zaraz po ślubie
           mamy i taty?

                                           *

             Widzę go, jak siedzi przy krośnie obok okna w swojej chałupie nad rzeką
           Łódką. Pracuje z odorem rzeki-rynsztoku w nozdrzach, trzymając rękę na pulsie
           życia. Stukanie jego warsztatu tkackiego jest częścią hałaśliwego rytmu Bałut,
           czyniąc jego „marsz z ludzkością” czymś konkretnym.
             Młody, wysoki, chwacki Wowa o szczupłej, męskiej twarzy o ostrych rysach,
           z rozwichrzoną grzywą włosów przypominających siano, z metalicznoszary-
           mi oczami skrytymi pod wystającym czołem. Jego natura jest obca naturze
           Jankewa – ale bliski jest mu w swojej braterskiej postawie i prostocie – su-
           rowej, czasem nawet grubiańskiej, która otula jak szorstki szal wszystko to,
           co delikatne w jego wnętrzu. Za to Binele rozumie się z nim bardzo dobrze.
           Bardzo go ceni i lubi jego żarty, żołnierski sposób mówienia i gwałtowny, głośny
           śmiech. Według niej on tylko stara się robić takie wrażenie, że jest oschłym,
           twardym człowiekiem, pozbawionym sentymentów, a w gruncie rzeczy jest
           uczuciowy, lecz boi się śmieszności. Ale jej, Binele, nie oszuka. Bo czy ona
           sama nie próbuje odgrywać podobnej roli, aby ukryć swoje słabości, miękkość
           i emocjonalność?

             Wowa zarabia tyle co na wodę do ugotowania kaszy, chociaż jest wspania-
           łym tkaczem, a tkanie jest jakby naturalnym odruchem jego ciała, przycho-
           dzi mu tak łatwo, jak innym ludziom poruszanie członkami. Ale myślami jest
           daleko od krosna. Potrafi oderwać się od pracy na całe godziny, spóźnić się
           z dostawą, stracić klientów i kręcić się bez pracy tak długo, aż znajdzie nowe
           zatrudnienie.
             Jego krosna są nieustannie obstawione książkami, czasopismami, broszurami,
           papierem, a on ma zawsze ołówek zatknięty za ucho, aby mógł pracować nad
           „tezami” na zebranie i nad artykułami na tematy organizacyjne, które porusza
           na szpaltach „Derwachung”. Kiedy w swoich rozważaniach natrafia na jakiś
           problem i jego „marsz z ludzkością” ulega przyhamowaniu, wówczas, pogrążony
           w rozmyślaniach, zapala papierosa.
             Odkłada go, zapominając o nim, zapala drugiego, po czym oba kopcą się
           na ramie krosna, obficie upstrzonej brązowymi plamami po niedopałkach,
     84    a on zapala trzeciego.
   81   82   83   84   85   86   87   88   89   90   91