Page 572 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 572

Tu droga opustoszała. Nie widać już żydowskich wozów 378 , chłopskich sań, prze-
           jeżdżających Niemców. Można czuć się nieswojo, będąc na opustoszałej, białej
           drodze. Tak wędrujemy przez las, przez tajemniczą ciszę drzew. Tajemniczość
           wydaje się senna, nieswoja i nierealna. A jednak robi się nam, dwóm młodym
           parom, romantycznie. Nie zważając na senność i dojmujący ból w sercach,
           pomagamy konikowi i popychamy wóz na grubej warstwie śniegu. Wierka idzie
           koło Icchoka, ja koło Marka.
             Opowiadam Markowi o czasach, gdy byłam małą dziewczynką i wędrowałam
           wraz z ojcem do lasu w Stefanowie. Marek żartuje, że pozostałam tą samą małą
           dziewczynką. Flirtuje ze mną i szturcha wesoło barkiem. Ale jego oczy są tak
           smutne, że lepiej im się nie przyglądać.
             Słońce nagle wygląda spomiędzy gałęzi i rozlewa się kaskadą ciepłego
           światła po koronach drzew. Śnieg na gałęziach lśni diamentowymi i rubinowymi
           iskrami. W promieniach słońca rozlewa się jakaś łagodność. Cisza wokół robi
           się przyjemniejsza, uspokajająca. Od czasu do czasu zaśpiewa ptak, jakby
           chciał nas zapewnić, że na drodze nie czyha żadne niebezpieczeństwo. Można
           poczuć się bezpiecznie. Myśl o tym, co dzieje się z nami wszystkimi, wydaje się
           niewiarygodna. Nie ma wojny, rabunku, mordu. Boży świat wypełnia równowaga.
           Głupotą byłoby poddać się przerażeniu, które nie przestaje kołatać w sercu,
           pozwolić mu zatruć ten spokój.
             – Pierwszy raz w życiu widzę las zimą – odzywam się do Marka. – Wygląda
           jeszcze bardziej tajemniczo niż latem. Mam słabość do lasów. Mogłabym spa-
           cerować z tobą bez ustanku. – Tulę się do niego. – Pewnego razu, gdy będziemy
           bogaci, Marku, postawimy sobie dom w lesie, blisko morza. Morze też mnie
           ciekawi. Jak podoba ci się ten plan?
             Marek nie odpowiada, tylko wskazuje ruchem głowy ludzką postać wycho-
           dzącą z lasu w oddali. Gdy podchodzimy bliżej, widzimy przysadzistego chłopa
           z długą siekierą zarzuconą na ramię, idącego w naszym kierunku.
             – Niech będzie pochwalony – pozdrawia go Binele w chłopskim polskim
           z Bocianów. Otula się szczelniej chustą.
             Chłop niemal wchodzi pomiędzy nas.
             – A wy, Żydki – warczy i wybałusza oczy na Jankewa – ruszyliście w drogę
           szukać Niemców? Nie musicie się bardzo starać. Właśnie weszliście w ich pu-
           łapkę. W całym województwie nie został przy życiu żaden Żyd. Wielu spotkaliście
           Żydów po drodze? Niemców jest mnóstwo. Wczoraj w nocy załatwili wszystkich
           Żydów w miasteczkach wzdłuż szosy.
             Binele staje pomiędzy chłopem a Jankewem i pyta, dzwoniąc zębami:
             – Kto wam powiedział, żeśmy Żydzi?



           378   Był to czas, gdy zarówno Łódź, jak i okoliczne miasteczka opuszczało wielu Żydów i Polaków ucie-
    570      kających na teren Generalnego Gubernatorstwa.
   567   568   569   570   571   572   573   574   575   576   577