Page 50 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 50

– A co to znowu za dopust boży? – mruczy do siebie Binele. Ma wrażenie,
           że pojawienie się tego mężczyzny jest dalszym ciągiem sceny, która dopiero co
           rozegrała się w sklepie. Przyśpiesza krok. Obcy podąża za nią. Za każdym razem,
           gdy dziewczyna odwraca głowę i ich spojrzenia się krzyżują, jego uśmiech staje
           się coraz bardziej poufały. W końcu uchyla przed nią kapelusza. Ona biegnie,
           czując, że obcy też biegnie. Bierze się w garść – jak zawsze, ilekroć ogarnia ją
           otumanienie i traci do siebie cierpliwość – przystaje i czeka, aż ów osobnik się
           zbliży.
             – Czy my się skądś znamy, że ma pan czelność wołać mnie i za mną łazić?
           – pyta go po polsku, z żydowsko-chłopskim akcentem, udając pewną siebie.
             – Ach, proszę pani! – mężczyzna wykrzykuje z zachwytem.
             Zaczyna jej coś tłumaczyć, ale Binele zachodzi mu drogę i agresywnie krzyczy
           do niego w złości:
             – Proszę się ode mnie odczepić!
             Człowiek odpowiada jej na to z akcentem niemieckiego Żyda z Łodzi, tak wy-
           koślawiając język, którym się posługuje, aby jak najbardziej przypominał jidysz.
             – Proszę wybaczyć, łaskawa panienko. – Próbuje ją zahipnotyzować swoimi
           małymi, zielonymi oczkami. – Pani oczarowała mnie swoimi złotymi lokami.
             Ujmuje rozpuszczone pasmo z pleców dziewczyny i pobożnie je całuje. To tak
           konfunduje Binele, że aż musi nabrać duży haust powietrza. Na jej czole pojawia
           się kropla potu, która spływa na policzek i łaskocze ją pod brodą niczym natręt-
           na mucha. Jest gotowa wymierzyć mężczyźnie siarczysty policzek w tę pełną
           hipokryzji twarz. Lecz zanim zdoła to uczynić, on sięga do kieszeni na piersi,
           wyciąga stamtąd wizytówkę i wręcza jej.
             – Moje nazwisko Teodor Fogelszus – przedstawia się. – Jestem właścicielem
           salonu koafiur, który znajduje się przy ulicy Piotrkowskiej 172.
             Binele wpatruje się w wizytówkę. Nie ma zielonego pojęcia, co oznacza dzi-
           waczne słowo „koafiura”. Ale dobrze wie, co znaczy słowo „salon”. W jej głowie
           nagle rodzi się myśl, że ten facet bierze ją za ulicznicę z powodu wyglądu: jest
           wystrojona, ale z rozpuszczonymi włosami. Wybiegając ze sklepu z kapeluszami,
           nie zdążyła spiąć włosów szpilką.
             Namolny człowiek kontynuuje:
             – Czy nie zechciałaby pani sprzedać mi swoich włosów, łaskawa panienko?
           Czegoś tak pięknego jeszcze nigdy nie widziałem w całym moim życiu. – Powie-
           dziawszy to, ponownie ujmuje kilka pasm z jej ramienia i pociera je w palcach
           niczym znawca, który podziwia towar dobrej jakości.
             Binele szarpie jego dłoń i krzyczy:
             – Jeśli nie pójdzie pan sobie do diabła, to zawołam policjanta! – Następnie
           rzuca wizytówkę do rynsztoka i pospiesznie odchodzi.
             Ale natręt już znowu jest przy niej i dopasowuje swój krok do rytmu jej kroków.
             – Łaskawa panienko, proszę mi wybaczyć. Pani mnie nie zrozumiała. Chciał-
     48    bym kupić pani włosy. Dobrze zapłacę.
   45   46   47   48   49   50   51   52   53   54   55