Page 468 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 468

– Wiesz, kiedy przyjść – odzywasz się w końcu do mnie. Nie potrafię poznać
           z tonu Twojego głosu, czy to znaczy, że jesteś zadowolony z mojego przyjścia,
           czy nie.
             Mam zamiar wyrazić Ci moje współczucie, ale nie wiem, jak zacząć. Nie po-
           trafię się odpowiednio wysłowić w takich sytuacjach. Potem jednak przychodzi
           mi do głowy, iż nie ma potrzeby, żebym Ci cokolwiek mówiła, bo z pewnością
           wiesz, że Ci współczuję. Proponuję, że pomogę Ci zagniatać glinę.
             – Mam w tym dużo praktyki – żartuję. Żeby Cię rozweselić, opowiadam Ci o tym,
           jak podczas pewnego lata w Stefanowie dzieci z letniska postanowiły postawić
           pomnik Mikołajowi Kopernikowi. Śmieję się wymuszonym, sztucznym śmiechem.
             – Dobrze – zgadzasz się. – Załóż na siebie kitel, który wisi na drzwiach. – Po
           raz pierwszy patrzymy sobie prosto w oczy. Zakładam kitel i siadam obok Ciebie
           na podłodze przy misce pełnej gliny. Pokazujesz mi, jak z nią pracować. Mrugasz
           do mnie i mówisz: – Dwoje dzieci bawi się gliną. – Wspominasz Joela Kowala
           z Bocianów. – Joel uważał, że każdy człowiek nosi w sobie jeden wielki strach
           i milion małych lęków. Ten wielki to strach przed śmiercią, a małe lęki dotyczą
           życia. Żeby chronić się przed tymi wszystkimi lękami, niektórzy szaleńcy wracają
           do dzieciństwa i bawią się gliną. Nazywają się artystami. Dzieci posiadają religijne
           dusze. Wierzą w cuda. Często wszystkim, co w dorosłym pozostaje z dziecka,
           jest religijność. Artysta jest niczym więcej, jak wierzącym dzieckiem.
             Oczekuję, że zaczniesz mówić o swoim ojcu, lecz Ty nie odzywasz się więcej
           i pracujemy w milczeniu. Po chwili dodajesz:
             – Ty też uratowałaś świętość twojego dzieciństwa, Miriam. Twój taniec i twoja
           tęsknota do morza… Atawistyczna tęsknota. W twoich żyłach płynie jeszcze
           muzyka fal. Wszyscy przecież wywodzimy się z morza i w pewnym sensie do
           niego powrócimy, do wielkiego morza nicości. – Zdaje mi się, że teraz zaczniesz
           opowiadać o Twoim ojcu, lecz zamiast tego ciągniesz: – Izadora Danken 327  po-
           wiedziała kiedyś, że rytm fal zainspirował ją do tańca. Wieczne wody, niosące
           nas na swoich grzbietach; wody, które nosimy w naszych organizmach; wody,
           które prześlizgują się przez nasze palce i których nie możemy utrzymać w garści
           – są materią naszego życia.
             Jestem zdumiona. Nie masz pojęcia o moim „tańcu na strychu”, jak możesz
           więc tak wiele o mnie wiedzieć? Wygłaszasz pean na cześć Isadory Duncan.
             – Masz na myśli Isadorę Duncan? – pytam. Znam jej nazwisko wymawiane
           zgodnie z polską fonetyką.
             – Tak, ona była największa! – zachwycasz się. – Powróciła do samego źródła
           tańca, który traktowała jak religijny rytuał. Widziałem ją raz podczas mojego
           pierwszego pobytu w Paryżu. Nazywano ją nagą tancerką, ponieważ na scenie



           327   Celowo niepoprawna pisownia. Isadora Duncan (1877-1927) – amerykańska tancerka, która stwo-
    466      rzyła oryginalny, niepowtarzalny styl oparty na własnej filozofii.
   463   464   465   466   467   468   469   470   471   472   473