Page 467 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 467

Mijają dni. Rzadziej przychodzisz do naszego domu. Spotykasz się z Jankewem
             w restauracji Feldmana i tata przynosi nam pozdrowienia od Ciebie. Widuję Cię
             w gimnazjum, gdzie zwracam się do Ciebie na pan i po nazwisku – profesorze
             Kantorowicz. Rzadko rzucasz spojrzenie w moim kierunku i nie poświęcasz mi
             więcej uwagi niż to konieczne. Zdarzają się nawet dni, kiedy w ogóle o Tobie nie
             myślę. Jednak nie ma ani jednego momentu, w którym mój nastrój nie byłby
             naznaczony moim spotkaniem z Tobą w Twojej mansardzie.
                Lekcje w szkole tańca dają mi coraz mniej satysfakcji. Nie dlatego, żebym
             popełniała wiele błędów podczas ćwiczeń, czy nie spełniała tego, czego się ode
             mnie oczekuje. Wręcz przeciwnie. Jestem zwinna i odprężona. Czasami nagły
             przypływ energii powoduje, że udają mi się ruchy, których do tej pory nie potrafi-
             łam wykonać. Czuję jednak, że czegoś mi brakuje w tym wspaniale przestronnym
             pokoju z lustrzaną ścianą. Bardzo tęsknię za moim „tańcem na strychu”.
                W tym właśnie czasie nadchodzi wieść o śmierci Twojego ojca. Cała nasza
             rodzina smuci się wraz z Tobą. Jankew mówi dużo o reb Fajwelu Młynarzu, Twoim
             ojcu, u którego za młodu pracował. Od niego dowiedział się wiele o otwartym,
             dalekim świecie. Od niego pożyczał pierwsze świeckie książki i to on, reb Fajwel
             Młynarz, dwa razy „uratował” życie Jankewa. Zdaniem Jankewa reb Fajwel był
             niespokojnym człowiekiem o skomplikowanym charakterze. Przez ostatnie lata
             stał się zgorzkniały i przybity. Dwaj synowie, jego oczka w głowie, z którymi wią-
             zał wszystkie swoje nadzieje, nie wyrośli na takich ludzi, jak on by chciał. Żaden
             z nich nie miał ochoty przejąć interesu, który z takim trudem stworzył. Starszy
             syn, obojętny na sprawy doczesnego świata, pozostał w Krakowie, by stać się
             rabinem, a młodszy – Ty, Abraszo – na domiar wszystkiego został rzeźbiarzem.
             Czy reb Fajwel umarł z żalu? Ty, Abraszo, nigdy nie miałeś dobrego słowa dla
             Twojego ojca i Jankew opłakuje go bardziej spontanicznie i otwarcie niż syn.
                Ty i Jankew wyjeżdżacie do Bocianów na pogrzeb. Musisz tam zostać dłuższy
             czas, a kiedy wracasz, zima jest już w pełni. Twoje miejsce w gimnazjum zajął
             inny nauczyciel. Rezygnujesz z nauczania. Nienawidzisz wszelkiej dyscypliny, za
             wyjątkiem tej, której wymaga Twoja rzeźbiarska praca. Teraz, kiedy przypada Ci
             pokaźny spadek, możesz sobie pozwolić na wolność robienia tego, co naprawdę
             chcesz.
                Jest sobotni poranek. Idę zobaczyć się z Tobą. Rozczochrany, pogrążony
             w myślach, przyjmujesz mnie, jak gdyby nic się nie wydarzyło w Twoim życiu, ani
             między nami obojgiem. Zauważam, że Twoje oczy otoczone są ciemnymi cieniami.
             Masz na sobie piżamę, a na niej szary, roboczy kitel i jak zwykle jesteś bosy.
             Twoje ręce pobrudzone są gliną. Na wysokim stojaku rzeźbiarskim na środku
             pokoju znajduje się bryła gliny, z której sterczą na wszystkie strony powyginane
             kawałki drutu. Wokół na podłodze stoją miski pełne gliny, przykryte mokrymi
             szmatami. Na niezaścielonym łóżku walają się ubrania, gazety i książki, a na
             nich drzemie kotka Dalila. Samson leży u stóp łóżka i reaguje na moje przyjście
             z taką samą obojętnością, jak jego pan.                              465
   462   463   464   465   466   467   468   469   470   471   472