Page 465 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 465

odważnym człowiekiem. Z drugiej jednak strony jest draniem i emocjonalnym
             kaleką, który zasługuje na cios w zęby za oszukanie i poniżenie twojej cioci
             Szejndli. To emocjonalny nędzarz, dlatego mści się na tych, którzy się w nim
             zakochują. Możliwe, że na tym polega jego tragedia.
                – Jego tragedia? – wołam. – Litujesz się jeszcze nad nim? A co z ciocią
             Szejndlą?
                – Właśnie, co z nią? Jej życie jest zniszczone? Wierzę ci. Pytanie brzmi, dla-
             czego tkwi w tym tak długo i pozwala się niszczyć. – Pies Samson jest zazdrosny
             o to, że gładzisz kota stopą i też domaga się pieszczot. Przytulasz go i zmieniasz
             temat. – Spójrz w górę na szyby – mówisz, zadzierając głowę. – Deszcz wygląda
             jak srebrna farba, która spływa po płótnie nocy. Czy rozmyślałaś kiedyś o wspa-
             niałej osobliwości kropli wody? – Podnosisz otwartą dłoń, jakbyś oczekiwał, że
             spadnie na nią kropla deszczu. – Woda interesuje mnie i bawi. Jest jak ciasto,
             które nie daje się zagnieść w żadną formę, tylko przepływa i wyślizguje się spo-
             między palców. W płynnej materii jest coś magicznego. Alleluja na cześć wody!
                Też zdajesz się być trochę pijany. Pytam:
                – Byłeś kiedyś nad morzem?
                – Byłem. – Potrząsasz rozbawiony głową. – Byłem nad morzem w Gdyni
             i w wiosce na Riwierze.
                – A ja widziałam je tylko w wyobraźni.
                – Jak wygląda morze w twojej wyobraźni?
                Ku mojemu własnemu zdziwieniu zrzucam buty i wskakuję na łóżko, na brzegu
             którego siedzisz. Naśladując leniwe, płynne ruchy kotki Dalili, kołyszę się w górę
             i w dół na skrzypiącym materacu, który zaczyna się trząść na rozchwianych no-
             gach łóżka. Podnoszę ramiona i wiosłuję nimi w powietrzu, a po chwili padam
             z rozpostartymi rękami na łóżko obok Ciebie, jak fala, która uderza o brzeg.
                Kiwasz z aprobatą głową.
                – Dokładnie tak wygląda morze. Jak wielki, szary kot. Ale morze też szumi.
                – Daj mi usłyszeć, jak szumi morze, Abraszo. Rozszum się, no, dalej…
                – Ono szuuumi… Ono tak szuuumi… – szumisz basem, a Samson dopomaga
             Ci szczekaniem. Wstajesz i zaczynasz krążyć po pokoju, naśladując moje po-
             przednie ruchy ramionami. Zeskakuję z łóżka i teraz tańczymy oboje, naśladując
             szum morza, rżąc i śmiejąc się w towarzystwie szczekającego Samsona, który
             podskakuje razem z nami – podczas gdy Dalila wyciąga się wygodnie na łóżku
             i spogląda na nas pogardliwie zmrużonymi oczami. Zatrzymujesz się obok drzwi
             i zdejmujesz mój płaszcz z gwoździa. – Teraz odprowadzę cię do domu, made-
             moiselle. Masz rację. Twoja mama, oby żyła i była zdrowa, ma zwyczaj martwić
             się o swoje potomstwo.
                Zarzucasz płaszcz na moje ramiona, po czym wciągasz kurtkę, owijasz dłu-
             gi szal wokół szyi i zakładasz na głowę swój francuski beret. Opróżniasz fajkę
             i nabijasz ją świeżym tytoniem ze stosu, który leży na parapecie. Zapalasz fajkę
             i odwracasz się do mnie.                                             463
   460   461   462   463   464   465   466   467   468   469   470