Page 464 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 464

Chce mi się śmiać z Twojego wyglądu i ze sposobu, w jaki mnie przyjmujesz.
           Biorę kieliszek wódki z twojej ręki.
             – Ale, Abraszo – chichoczę – ja się upiję. Nigdy nie próbowałam więcej jak
           łyk alkoholu.
             Podnosisz kieliszek w toaście, zwracając się do mnie:
             – Wypij, żebyś się nie przeziębiła. Najwyższy czas, żebyś zakosztowała kieliszka
           wódki, jak należy. Każdej rzeczy trzeba spróbować przynajmniej raz w życiu. No,
           wypij to jednym haustem. Lechaim! – Stukasz swoim kieliszkiem w mój, wlewasz
           sobie napój do ust i zaraz nalewasz sobie jeszcze jeden kieliszek. Naśladuję
           cię. – Brawo! – wołasz. Czuję, jak krew zaczyna mi się burzyć w żyłach. Iskry
           zapalają się i gasną przed moimi oczami. Zdejmujesz z parapetu słój, wyławiasz
           palcami kiszony ogórek i wręczasz mi. Potem dokładasz trochę węgla do ognia
           w piecu i myjesz ręce w stojącej na bocznym stoliku misce, pełnej szarawej
           wody mydlanej. Na koniec podchodzisz do łóżka, na którym siedzę i nakazujesz
           mi: – Przesuń się trochę. Popatrzmy sobie na deszcz.
             Skaczę na równe nogi i śpieszę do drzwi.
             – Muszę już iść! Wpadłam tylko na parę minut. Mama będzie się niepokoić.
             Podchodzisz do mnie, chwytasz mnie za łokcie i mówisz spokojnie:
             – Nieprawda. Przyszłaś, bo musiałaś przyjść. Usiądź więc z powrotem!
             W głowie mi się kręci. Stojąc obok mojego wilgotnego płaszcza, który wisi na
           gwoździu na drzwiach, wyrzucam z siebie:
             – Przyszłam, ponieważ w nic już nie wierzę!
             Siadasz ze mną na łóżku i dotykasz bosą stopą pieca. Odczuwam zdumienie
           na myśl, że nie więcej niż rok temu czułabym się zupełnie inaczej, gdybym była
           z Tobą sam na sam w pokoju. Nie mam odwagi się poruszyć. Podłoga zdaje się
           przechylać w jedną stronę. Ściany, półki z książkami i rzeźby kręcą się wokół
           mnie. Jednak mój umysł jest przytomny i jasny.
             – I jak się to stało, że wpadłaś w takie moralne błoto? – pytasz rozbawiony.
             Opowiadam Ci o cioci Szejndli i o Amerykaninie, to znaczy o towarzyszu
           Władku. Gdy mówię, gładzisz bosą stopą kotkę, która łasi się do Ciebie. Kiedy
           kończę, odzywasz się:
             – Mówi się, że kot ma siedem żywotów. Człowiek ma może nawet więcej
           niż siedem. Siedzi w nim cała menażeria ludzików, homunkulusów 326 . Krzyczą,
           szczekają, wrzeszczą, kraczą, śpiewają, modlą się i ciągną go w tą i tamtą stro-
           nę. Dosłownie rozrywają go na kawałki. Niełatwo jest sprawić, by wszystkie żyły
           ze sobą w harmonii, mademoiselle. Gdybyśmy tak potrafili wspierać w sobie
           te pozytywne i pozwolili negatywnym uschnąć, bylibyśmy aniołami. Nie wąt-
           pię, że twój towarzysz Władek jest dobrym socjalistą, może nawet wyjątkowo



           326   Homunculus (łac.) – człowieczek, karzełek, którego w średniowieczu próbowało stworzyć w sztuczny
    462      sposób wielu alchemików.
   459   460   461   462   463   464   465   466   467   468   469