Page 457 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 457

– Pan jest Amerykaninem! – wołam. Zgromadzeni młodzi chłopcy i dziewczęta
             odwracają się w moją stronę i patrzą na mnie, jakbym postradała zmysły. – Był
             pan w Bocianach! – wołam, celując palcem we Władka.
                Władek uśmiecha się do mnie przyjemnym uśmiechem.
                – Masz na myśli sztetl Bociany? Oczywiście, byłem tam. Urocze miasteczko.
             Lata temu, podczas strajku generalnego wysłano mnie tam, by organizować
             strajk w fabrykach.
                – Pan zna moją ciocię Szejndlę! – kontynuuję atak.
                – Kogo? – Uśmiech Władka przechodzi w rubaszny śmiech. – Zawarłem tam
             znajomość z wieloma ciociami – mówi, śmiejąc się i pokazując przy tym dwa
             rzędy swoich pięknych, lśniących zębów. Jego śmiech jest zaraźliwy. Wszyscy
             wokół mnie śmieją się serdecznie razem z nim.
                – Ale z moją ciocią, Szejndlą Polin, zna się pan szczególnie dobrze, czy nie
             tak? – ciągnę oskarżającym tonem. Siedzący wokół mnie rozbawieni uczestnicy
             spotkania zaczynają się niecierpliwić i okazywać niezadowolenie. – Przynosiłam
             panu liściki od niej i zanosiłam jej liściki od pana! – wołam, gotowa rzucić się
             na niego.
                Zebrana młodzież ma dość. Władek, trochę zażenowany, zaczyna uspokajać:
                – Nie odbiegajmy od tematu, towarzysze. – Następnie zwraca się do mnie:
             – Nie marnujmy naszego cennego czasu, towarzyszko. Jeśli chcesz szczegóło-
             wo omówić tę kwestię, jestem gotów spotkać się z tobą prywatnie i wszystko
             ci wyjaśnić. – Odwraca wzrok ode mnie i wraca do drugiego tematu swojego
             referatu, dotyczącego obowiązujących w dzisiejszym społeczeństwie dwóch miar
             sprawiedliwości – innej dla klasy bogaczy i innej dla klasy biednych.
                Siadam, ale nie słyszę ani słowa z referatu Władka. Siedzę jak na rozpalonych
             węglach. Po paru minutach nie mogę dłużej wytrzymać i znowu zrywam się na
             nogi. Podbiegam do drzwi i zatrzymując się w progu, odwracam się do Władka.
                – Do diabła z pańską sprawiedliwością! – wołam. – Do diabła z takimi so-
             cjalistami jak pan! Do diabła z tym całym socjalizmem! – Wybiegam z pokoju
             i zatrzaskuję drzwi z taką siłą, że cały ledwo zipiący domek, w którym mieszka
             Władek, o mało się nie rozpada.
                Wzburzona i zaaferowana biegnę ulicami i nie mogę się uspokoić. Jak można
             takiemu zepsutemu socjaliście jak Władek zawierzyć budowanie nowego świata?
             Kto mu w ogóle kazał zostać socjalistą i bezcześcić szczerą wiarę innych ludzi?
             Nie ma potrzeby spotykać się z nim prywatnie i wysłuchiwać jego wyjaśnień.
             Na pewno znajdzie sobie jakieś bardzo sprytne wymówki. Studiował przecież
             prawo! Ale na całym świecie nie ma najmniejszego usprawiedliwienia dla tego,
             co zrobił Szejndli.
                Wprawdzie wysłano go do Bocianów, by wykonał ważną pracę i musiał pozostać
             w konspiracji, żeby policja nie nabrała podejrzeń. Nie był też odpowiedzialny za atak na
             Żydów podczas strajku. Ale co to wszystko ma wspólnego ze złamaniem serca Szejndli
             w tak niegodziwy sposób? Czy jej serce też było ofiarą na ołtarzu ideałów Władka?  455
   452   453   454   455   456   457   458   459   460   461   462