Page 458 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 458

Na ulicy pada jesienny deszcz. Czuję, jak moje gorące serce ściskają lodowate
           kleszcze. Nie chodzi tylko o to, że Władek skrzywdził Szejndlę. Nagle ogarnia mnie
           bolesna świadomość, że nie mam się czego trzymać, w co wierzyć. Kiedy byłam
           dzieckiem, zwykłam wierzyć w taki socjalizm, który miał związek z marzeniami
           o Nibylandii. Socjalizm był terapią na wszystkie cierpienia, jakie spotykały mnie
           w rzeczywistym świecie. Teraz wszystko, co mi pozostało, zostało zredukowane
           do dziecinnej potrzeby wiary, potrzeby, której nie mogę więcej zaspokoić.
             Pozostaję taką samą dobrą bundystką jak wcześniej. Jednak wszystko,
           co bundyzm mi daje, to sucha teoria zaprowadzenia sprawiedliwości w kwe-
           stiach związanych z praktyczno-materialnym, powszechnym życiem. Moja wia-
           ra, że socjalizm uczyni szlachetniejszym ludzkie serca, zaczyna się rozwie-
           wać. Incydent z Władkiem uświadamia mi, że moja dusza stała się świątynią
           bez Boga.
             Okres wewnętrznego spokoju minął i moje nastroje zaczynają dopasowywać
           się do pogody. Zimowe dni ciągną się, przytłaczając swoją monotonnością.
           Każdego ranka wstaję z łóżka z oczekiwaniem, że wydarzy się coś radosnego
           i przyjemnego, lecz już wkrótce monotonia szkolnego dnia niszczy moje nadzieje.
           Mówię sobie, że nie wolno mi się buntować, że ta pajęczyna żmudnej egzystencji
           jest drabiną, po której wspinam się do celu. Jednak nie jestem już dłużej pewna,
           co jest moim celem. Coraz bardziej brakuje mi strychu na czwartym piętrze. Bra-
           kuje mi „tańczenia” wśród suszącego się prania i nastroju, jaki się wtedy wokół
           mnie wytwarzał. Jednocześnie jednak wątpię, czy posiadam jeszcze czystość
           serca, która pozwoliłaby mi pląsać między mokrymi, połatanymi prześcieradłami
           i widzieć coś innego – niż tylko mokre, połatane prześcieradła.
             Żeby uciec od zimowej melancholii, próbuję umocnić moją przyjaźń z Sorką
           Fidler i Malką Cederbojm. W wolne wieczory włóczę się razem z nimi po ulicach.
           Podobnie jak ja, czują się wyobcowane w gimnazjum, co zwiększa poczucie
           bliskości między nami. Wszystkie trzy cierpimy z powodu tego samego bólu
           istnienia, który wynika z naszych rozmyślań o niedoskonałości świata. Czujemy
           się, jakbyśmy niosły na naszych ramionach ciężar całej ludzkości. Niepokoimy
           się brunatnym zagrożeniem, które szerzy się w Europie. Poza tym martwimy się
           sytuacją kobiet i dyskutujemy o potrzebie emancypacji. Malka i Sorka mówią
           najwięcej podczas tych spacerów, a ja jestem bardzo cierpliwą słuchaczką.
           Wszystkie trzy przeczytałyśmy książkę Biologisze tragedie fun der froj 322  i nie
           zgadzamy się z autorem. Uważamy, że taka tragedia nie ma miejsca 323 .



           322   Anton W. Niemiłow, Biologisze tragedie fun der froj, tł. z ros. na jidysz: Grisza Jaszuński, Warszawa
             1929.
           323   Niemiłow pisze o jednostronności w traktowaniu płci na korzyść mężczyzn, nawołuje do poznania
             „biologicznej prawdy o kobiecie”, ale także ośmiesza „burżuazyjny” ruch sufrażystek i apeluje, by
    456      nowa proletariacka „ideologia płci” była oparta na apoteozie życia i prokreacji.
   453   454   455   456   457   458   459   460   461   462   463