Page 347 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 347

– Krzywdę? Jak? I nawet jeśli wyrządzam panu krzywdę, nie przychodzę
             przecież w tym celu do pana do domu. To pan przychodzi po to do mnie. Ja nie
             zmuszam pana, żeby pan tu przychodził. Przeciwnie. Jest mi przykro, że pan
             przyszedł. Tak, kto pana prosił, żeby pan się dzisiaj znowu tu pokazał, jeśli czuje
             się pan skrzywdzony?
                – Przyszedłem, ponieważ wolę być skrzywdzonym, niż pani nie widzieć.
                – Pana miejsce jest przy pańskiej żonie.
                – Proszę mi nie prawić morałów, Binele. Nie pasuje to pani. Szczerze mówiąc,
             moja żona nie jest wiele szczęśliwsza, kiedy z nią jestem.
                – Oboje lubicie być nieszczęśliwymi razem. Czy to ma pan na myśli?
                – Tak, mniej więcej.
                – Dlaczego nie może pan uczynić ją szczęśliwą?
                – Z tego samego powodu, dla którego ona nie może mnie uczynić szczęśliwym.
                – Nie kochacie się?
                – Jesteśmy do siebie przywiązani i to też jest rodzaj miłości.
                – Może gdybyście mieli dzieci, inaczej by się między wami układało.
                – Może tak, może nie. Nie chcieliśmy mieć dzieci, żeby nic nie przeszkadzało
             nam w pracy dla ruchu robotniczego.
                – O, poświęciliście się dla ruchu! Jak wspaniałomyślnie!
                – Po co ta ironia? Narzeka pani przecież ciągle na Jankewa, że krzywdzi dzieci
             swoim zaangażowaniem w działalność partyjną.
                – Niech pan nie mówi głupstw, panie Cimerman, proszę pana. Jankew nie
             może żyć bez dzieci, a one bez niego też nie. Dom bez dzieci jest smutny jak
             gniazdo bez ptaków. Sprzecza się pan pewnie ciągle ze swoją żoną, żeby uczynić
             życie bardziej interesującym, czy może zdradzacie się nawzajem.
                – Ani jedno, ani drugie. Jesteśmy zbyt cywilizowani, by się kłócić. A jeśli chodzi
             o zdradę, to zależy, co się przez nią rozumie. Rzecz w tym, że my, ja i ona, nie
             mamy sobie nic do powiedzenia, chyba że rozmawiamy o światowych wydarze-
             niach i sprawach partii.
                – A co my dwoje, ja i pan, mamy sobie do powiedzenia, panie Cimerman?
             Nawet mniej niż to. Bo kim ja jestem i co ja wiem, by móc prowadzić inteligentną
             rozmowę z panem?
                – Pani jest moim światłem. Nie muszę rozmawiać z moim światłem. Pozwa-
             lam mu świecić, ogrzewać mnie, i tak – również często parzyć mnie do bólu.
             I to wszystko.
                Binele śmieje się sucho.
                – Szybko zmęczyłby się pan tym światłem, gdyby cały czas na pana świeciło.
                – Proszę mnie wypróbować.
                – Chce pan powiedzieć… że mógłby pan opuścić swoją żonę, by być cały czas
             z tym oto niezwykłym światłem?
                – Nie wiem dokładnie, co byłbym w stanie zrobić. Faktem jest, że nie mogę
             być z panią i nie mogę być bez pani.                                 345
   342   343   344   345   346   347   348   349   350   351   352