Page 277 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 277
Rozdział piętnasty
Podczas pierwszego tygodnia na letnisku panuje istny rozgardiasz. Rozwrzesz-
czane dzieci same nie wiedzą, za co brać się najpierw, dokąd w pierwszej
kolejności biec i na co patrzeć. Matki krzątają się i kroją bez ustanku świeże,
okrągłe bochenki chłopskiego żytniego chleba, który z zewnątrz ma twardą,
brązową, popękaną skórkę, a wewnątrz jest miękki i smaczny. Dzieciom trudno
oderwać się od niego oraz od lemoniady, którą mamy przygotowały dla nich
w dużych dzbankach.
Na sobotę mają przyjechać z miasta ojcowie. Latem mój tata ma w co drugą
sobotę wolne. Stroimy się w najpiękniejsze letnie ubrania i wesołą, rozgadaną
hałastrą ruszamy w drogę do stacji kolejowej, by oczekiwać tam na przyjazd oj-
ców. Ojcowie, z twarzami błyszczącymi od potu, obładowani przeróżnego rodzaju
pakunkami, w jednej chwili padają ofiarą wyciągniętych ku nim rąk i dobiegają-
cej ze wszystkich stron wrzawy. Podczas powrotnego marszu do wsi trzymamy
naszych więźniów mocno za ręce i z niecierpliwością ciągniemy ich naprzód.
Kiedy tylko przekraczamy progi chałupy, uwalniamy się od odświętnych ubrań.
Nie mogę się doczekać, żeby tata założył swoje skautowe spodnie i siatkowy
podkoszulek, odsłaniający jego owłosioną klatkę piersiową i żylaste ramiona;
żeby wyciągnął z kieszeni chustkę do nosa, zawiązał cztery supełki na jej czte-
rech rogach i założył ją na głowę.
Binele ledwo co udaje się zamienić parę słów z Jankewem. Wierka i ja łapiemy
go za ręce, a Noniek za nogawki spodni i razem usiłujemy wyciągnąć go z jej
objęć. Domagamy się, by wyszedł z nami na zewnątrz, żebyśmy mogli pokazać
mu cuda Stefanowa. Chcąc nie chcąc poddaje się, żegna się z Binele głośnym
pocałunkiem w usta, po czym bierze Nońka na ręce i wychodzimy. Na zewnątrz
kręcą się już ojcowie innych dzieci, ubrani podobnie jak Jankew, a ich potomstwo 275