Page 157 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 157

z rodzinami pływają na łódkach i kajakach, przechyla się na bok. W błękicie wie-
             czoru promienie zachodzącego słońca odbijają się w kroplach wody. Jak sznury
             szklanych korali krople kaskadami spływają z wioseł – niczym z otwartych dłoni.
             Jankew ociera ręką pot z czoła i policzków.
                – Hanko – odpowiada opanowanym głosem i odrzuca zgasłego papierosa
             gwałtownym ruchem ręki. – Zakończyliśmy naszą rozmowę na ten temat raz
             na zawsze! – Zrywa się na równe nogi, zostawia ją siedzącą i idzie poszukać
             Binele z dziećmi.
                Po chwili Hanka dogania go w alejce.
                – Tak, skończyliśmy rozmowę raz na zawsze – mówi i uśmiecha się przy tym
             bardzo smutno, boleśnie. – Tak, towarzyszu Polin… I to właśnie jest ta druga
             rzecz, którą chciałam wam powiedzieć. Dla waszej informacji, mam teraz słuszne
             podejrzenie, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Tak to jest, towarzyszu Polin.
             Nasza rozmowa nigdy nie powinna była się odbyć. I właśnie dlatego proszę was,
             abyście mi wybaczyli. Nie martwcie się o nic. Nie będę was zadręczać swoją mi-
             łością. Mam swoją dumę i jestem realistką. – Odwraca się od niego i odchodzi
             aleją pomiędzy drzewami.

                Jankew odnajduje Binele siedzącą z dziećmi przy nieoheblowanym stoliku
             ogrodowym. Są z nią Wowa i Balcia. Ich dzieci bawią się pod stołem. Siedzą tu
             również Fidlerowie ze swoją maleńką córeczką Sorką oraz jeszcze jakaś para
             z dziećmi. Obok na trawie siedzi Josel Trębacz wraz ze spoconymi towarzyszami
             z orkiestry Kultur-Lige. Grali przez cały dzień na centralnej estradzie ogrodu,
             więc teraz zajadają swoje porcje kanapek i opróżniają butelki lemoniady. Mówią
             z pełnymi ustami, śmieją się i ocierają twarze połami rozpiętych koszul.
                W dole, w ciemniejącej wodzie jeziorka, odbijają się różnobarwne światła, które
             zapalono, aby przyozdobić brzeg. Ciemność wokół gęstnieje. Cienie drzew zlewają
             się z trawą. Towarzysze na łódkach i kajakach śpiewają melancholijne pieśni.
                Wowa rzuca propozycję, aby wszyscy zeszli ku wodzie i wzięli łódki. Cała grupa
             wstaje od stołu. Z dziećmi na rękach lub trzymając je za małe dłonie radośnie,
             choć ostrożnie, kierują się w dół, ku brzegowi. Jankew wraz z rodziną zajmują
             swoją łódkę. Jedna z córek mocno trzyma Binele za rękę, a druga, wyciągnięta
             wygodnie i oparta o jej kolana, wpatruje się w jej twarz. Poza twarzą mamy nic
             więcej nie istnieje dla niej na tym świecie.
                I tak pływają sobie po cichej tafli wody, niby dokądś, ale jednak donikąd –
             po prostu płyną przed siebie, by odpowiedzieć na niewypowiedziane pytania.
   152   153   154   155   156   157   158   159   160   161   162