Page 122 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 122

– Nie mam męża – odpowiada z trudem.
             – A gdzie jest ojciec tego bękarta?
             – Ja… nie wiem.
             – Ona też nazywa się Polin – stwierdza miłym głosem pan Wygodny, stróż,
           opierając się o futrynę.
             Żandarm uderza kobietę w twarz.
             – Ty kłamliwa suko! – syczy i rzuca ją na łóżko z taką siłą, że ta niemal wy-
           puszcza dziecko z rąk.
             Binele rzuciłaby się na niego, wydrapała mu oczy, kopnęła w udo, ale nie
           może. Musi chronić Wierkę. Nie może opanować szczękania zębów.
             Żandarmi wynoszą się, zabierając pudełko z papierami. Jeszcze przez chwilę
           kobieta siedzi na łóżku, mechanicznie kołysząc dziecko w ramionach. W końcu
           prostuje się, wstaje i przyciskając małą do siebie, wybiega z mieszkania. Racheli
           nie ma w domu. Na korytarzu stoją sąsiadki. Zaraz zasypują Binele gradem
           pytań, kiwając smutno głowami. Chcą zabrać dziecko z jej ramion i zająć się
           nim, ale ona odpycha je od siebie, pospiesznie zbiega po schodach i wybiega
           na ulicę.
             W pierwszym odruchu chce biec do lokalu partii, gdzie Jankew jest na
           zebraniu. Ale przychodzi jej do głowy, że może ją śledzić szpicel, chociaż za
           nic nie pojmuje, czego żandarmi chcą od Jankewa. Bund jest przecież legalną
           partią. Policja pewnie zna adres partyjnej siedziby. Musi najpierw poradzić
           się Balci.
             Mroźny wieczór, który jeszcze chwilę temu był taki jasny, hula teraz śnieżną
           zawieruchą. Płatki śniegu wirują w powietrzu. Domek Balci wydaje się być bardzo
           daleko. Kolana Binele drżą, ona sama obawia się, że nie da rady tam dobiec.
           Sapie, pojękuje, pociera sobie policzki i spazmuje:
             – Co za swołocz! Skurwysyny! Na złość wam moje dzieci będą żyć w raju na
           tej ziemi!
             Z dzieckiem na rękach wpada do Muzy Zalmana Fidlera, aby zasięgnąć
           rady jego żony Klary. Cukierenka jest pełna stałych gości, którzy piją herbatę
           i zagryzają firmowymi słodkościami. Zalman jest zajęty szykowaniem ciast na
           sobotnio-niedzielną wyprzedaż. Binele przepycha się do niego i opowiada, co się
           stało. Pokryty mąką od stóp do głów, z przypudrowaną na biało twarzą, Zalman
           ociera ubrudzone wąsy i zdejmuje okulary. Ściąga z głowy czapkę piekarza i szyb-
           ko czyści nią szkła okularów. Jak zawsze, gdy jest zdziwiony, zastyga na chwilę
           z otwartymi ustami, prostując wąsy nad górną wargą. Ruchem głowy przywo-
           łuje poetę Mojszego Sokratesa, który siedzi przy stole, po czym przekazuje mu
           szeptem nowinę przyniesioną przez Binele. Mojsze kiwa na jednego ze swoich
           ludzi, po czym obaj wybiegają z cukierni. Zalman prowadzi Binele do mieszkania
           w prywatnej części lokalu, gdzie przebywa Klara.
             Klara przynosi z cukierni herbatę i kilka kawałków makowca. Potem, popra-
    120    wiając ciężki, luźny kok na karku, tłumaczy Binele:
   117   118   119   120   121   122   123   124   125   126   127