Page 120 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 120
pokoju udekorowane są poplamionym, wyblakłym różem. W pobliżu łóżka pali
się lampka naftowa nakryta czerwonym abażurem. Na krzesłach i na stole leżą
czarne podwiązki, czarne pończochy, halki, wstążki i sukienki w krzykliwych
kolorach. Pusta butelka po wódce leży na podłodze przy zapadniętym łóżku.
Jest tu ciepło, a w powietrzu stoi nieprzyjemny odór, wymieszany z zapachami
tanich perfum, papierosów i stęchlizny. Z częściowo zasłoniętej klatki przy oknie
cicho śpiewa kanarek.
Kiedy tylko przekraczają próg, Cypora w rozpiętym płaszczu pada na łóżko
całą siłą swojej wściekłości, aż sprężyny materaca wydają przerażający jęk.
– Naprawdę? Znowu się pojawiłaś? – prycha. – Bardzo pięknie z twojej stro-
ny! Wtedy miałaś ślub. Jaką to dobrą nowiną chcesz teraz kłuć mnie w oczy?
No już, wyśpiewaj mi, jak ci dobrze, abym mogła lepiej zobaczyć, jak głęboko
tkwię w gównie. Matko, jak to ona kiedyś śpiewała? Jesteś mi bliższa niż siostra!
Bliższa niż matka! Ty fałszywa żmijo! Tak, taka właśnie jesteś! Jesteś tańsza niż
ja z tą całą twoją nowobogacką moralnością!
Binele stoi przy drzwiach, nie będąc w stanie postąpić kroku do przodu ani
uciec. Nie ma prawa uciekać. Zasłużyła na słuszny gniew przyjaciółki. Przecież
nie może jej powiedzieć, jak bardzo jest przesądna. A im bardziej rozgoryczona
staje się krzycząca Cypora, tym większa ulga spływa na Binele. W końcu bierze
się w garść i przerywa koleżance w pół słowa pytaniem:
– To dlaczego mnie nie szukałaś? Balcia by ci powiedziała, gdzie mieszkam.
I opowiedziałaby ci, że…
– Ja? Szukać ciebie? – Cypora wybucha histerycznym śmiechem. – Nigdy
w życiu! Faktycznie nie mam niczego, ale honoru mi nie brakuje! Patrzcie no
i słuchajcie, co też ona gada, ta królowa frajerów!
Mała maszynka spirytusowa stoi na skrzynce. Binele umiera z pragnienia,
bardzo potrzebuje szklanki herbaty. Jednak na myśl o wypiciu jej w tym pokoju
wszystkiego się jej odechciewa. Coś takiego wisi tutaj w powietrzu, co ją i prze-
gania, i intryguje. Różowość ścian. Czerwień abażura. Kanarek. Wszystko to
przepełnia jej serce obrzydzeniem, zdumieniem, ale także wielką litością dla
Cypory i dla siebie samej. Macha ręką i mówi:
– Wpadnę innym razem! – Po czym wybiega.
Głodna i zmęczona wraca do domu i odbiera dziecko od Racheli. Karmi
Wierkę, zagryzając w międzyczasie automatycznie, w zamyśleniu, kawałkiem
chleba z masłem i popijając szklanką gorącej herbaty. Nikt poza Cyporą nie
uświadomił jej tak wyraźnie, jak bardzo się zmieniła. To prawda, siła jej uczuć
wzrosła, ale uczucia same uległy wielkiemu ograniczeniu. Obejmują tylko te oto
cztery ściany i ledwo docierają na zewnątrz. Tak, zasłużyła na gniewne słowa
przyjaciółki. Jest prawdziwą, złą egoistką, i bez znaczenia jest fakt, że jej serce
krwawi na myśl o Cyporze.
Na ulicy było już ciemno. Ale tu, na czwartym piętrze, przez zamarznięte
118 szyby wciąż jeszcze przenikają smugi purpurowego światła i kładą się na ściany