Page 121 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 121

pokoiku ciepłym odblaskiem zachodzącego słońca. W powietrzu unosi się sza-
             roróżowy snop promieni.
                Binele kładzie Wierkę na łóżko i zaczyna się z nią bawić. Z każdym wybuchem
             śmiechu i z każdym perlistym dźwiękiem gaworzenia, jakie wydobywają się
             z ustek dziecka, wciąż jeszcze wilgotnych od mleka, Binele uspokaja się coraz
             bardziej. Po co tak wiele rozmyślać? Nie ponosi odpowiedzialności za życie Cy-
             pory. Jej jedyną odpowiedzialnością jest życie tego pulchnego stworzenia w jej
             ramionach, które macha do niej sprężystymi kończynami i gaworzy „ma-ma”.
             I z jego powodu ona, Binele, zrobi wszystko, aby odpokutować swoje grzechy
             wobec Cypory. Przeprosi ją. Pomoże jej. Zabierze ją do „Harfy” i będzie pilnowała,
             aby wróciła na prostą ścieżkę.
                Binele kładzie się na plecach i pozwala córce raczkować po sobie. Łaskocze
             grubiutki brzuszek głową. Wierka śmieje się i krztusi cienkim śmiechem. Pró-
             buje zejść z łóżka. Binele pozwala, po czym trzymając ją pod pachami, poko-
             nuje z nią pustą przestrzeń pokoiku wielkości trzech desek. Wierka uczy się
             chodzić.

                Dobiegający z korytarza odgłos twardych kroków wyrywa Binele z nastroju
             zabawy. Rozlega się gwałtowne stukanie do drzwi. Binele, drgnąwszy, chwyta
             dziecko. Nie ma dokąd uciec. Nie wiedząc, co czyni, bierze chustkę, oplata nią
             dziecko i siebie, tak mocno przyciskając małe ciałko, jakby chciała je w siebie
             wepchnąć.
                Po drugiej stronie drzwi rozlega się naglący głos:
                – Otwierać! Policja!
                W gardle zasycha jej ze strachu. Nie rusza się z miejsca. Ktoś wyważa drzwi.
             Dwóch żandarmów wpycha się do pokoiku, a za nimi pan Wygodny, stróż kamienicy.
             Zajmują całą wolną przestrzeń szerokości trzech desek i zaczynają przepychać
             Binele z dzieckiem – raz na prawo, raz na lewo. Aż dziewczyna siada na łóżku
             z dzieckiem na kolanach. Żandarmi otwierają garderobę i wyrzucają wszystko
             na ziemię. Jeden z nich chwyta Binele za ramię, spycha ją wraz z dzieckiem
             z łóżka, przekopuje je, a także zagląda pod spód. Drugi zrzuca wszystkie naczy-
             nia ze skrzynki na węgiel, zdejmuje z niej wiadra z wodą, przeszukuje w środku.
             Otwiera wiklinową skrzynię i wyrzuca z niej wszystkie papiery i książki trzymane
             tam przez Jankewa. Opróżnia pudełko pełne maleńkich bucików Wierki i wrzuca
             do niego wszystkie ulotki i broszury. Odwracając się ku Binele, przeszywa ją na
             wylot lodowatym spojrzeniem szarych oczu:
                – Gdzie on jest?
                Binele zbiera się na odwagę i próbuje przemóc drżenie ciała.
                – Kto? – próbuje wydusić z siebie.
                – Twój mąż! – rzuca drugi żandarm, doskakując do niej i przyciskając ją
             ramieniem do drzwi garderoby. Wierka zaczyna płakać. Twarz żandarma jest
             tak blisko twarzy Binele, że dziewczyna czuje zapach jego spróchniałych zębów.  119
   116   117   118   119   120   121   122   123   124   125   126