Page 114 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 114
i siostrach. Oczywiście nie było sposobu, aby dowiedzieć się, co się z nimi
stało albo przesłać im wiadomość o naszych losach. Obaj mieliśmy nadzieję,
że nadal żyją. Choć cały czas o tym myśleliśmy, baliśmy się o tym rozmawiać,
ponieważ im więcej o tym mówiliśmy, z tym większym prawdopodobień-
stwem zmierzaliśmy do logicznego wniosku na temat ich losu – wniosku,
którego nie chcieliśmy formułować.
Dni następowały po sobie bez żadnej różnicy. Przy życiu trzymała nas
myśl o powrocie do domu i połączeniu z rodziną. Przywoływaliśmy we
wspomnieniach ciepło naszego pieca w zimie i wszystkie potrawy na stole.
Te myśli ogrzewały nas, a głód stawał się mniej dotkliwy. Przynajmniej
mieliśmy siebie nawzajem.
Makabryczną monotonię owej strasznej zimy przerwało zadziwiające
obwieszczenie. Dzieci z obozów Gross-Rosen miały zostać zgrupowane
i wysłane do jednego, wyznaczonego obozu, gdzie do końca mroźnej zimy
miały pracować w fabrykach zamiast w lasach i kamieniołomach.
Do tej chwili Leon i ja – nastolatkowie – robiliśmy wszystko, aby wyglą-
dać na starszych niż się wydawało. Teraz jednak kusiło nas dołączenie do
własnej grupy wiekowej i możliwość ucieczki przed zimnem. Podobnie
jak nasi koledzy, byliśmy jednak podejrzliwi. Dlaczego ludzie, którzy bez
skrupułów wysyłali dzieci do komór gazowych, mieliby się nagle martwić,
że zamarzają one w lasach i kamieniołomach? Jednak umęczeni surową
aurą i głodem uznaliśmy, że mamy niewiele do stracenia, jeśli uznają nas
za dzieci, a jest i szansa, że Niemcy wykażą odrobinę współczucia.
Postanowiliśmy dołączyć do dzieci i obaj z Leonem znaleźliśmy się
w obozie pełnym chłopców w naszym wieku, dotąd rozsianych po około
sześćdziesięciu obozach satelickich. Obiecując nam lepsze warunki, Niemcy
odciągnęli nas od pracy przy wycince drzew i zgromadzili w jednym miejscu.
Oczywiście nie poszliśmy do pracy w żadnych fabrykach i krążyły plotki, że
odeślą nas z powrotem do Auschwitz-Birkenau. To mogło oznaczać tylko
jedno: wysyłkę do komory gazowej. Wszelkie moje pozytywne odczucia
dotyczące perspektywy pracy zimą w ciepłej fabryce uleciały.
Kilka dni później moja niepewność i zaniepokojenie nieco zelżały.
Wezwano nas na Appellplatz, gdzie zostaliśmy przeliczeni, podzieleni
na grupy i wysłani do pracy w lesie. Nagle zimno i ciężka praca prze-
stały mi aż tak bardzo przeszkadzać. Zdecydowanie wolałem być nie-
wolnikiem w Gross-Rosen, niż nakarmić sobą nienasycone krematoria
w Birkenau.
114