Page 110 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 110
Rozdział jedenasty
Obóz koncentracyjny Gross-Rosen
Miałem towarzyszy zabaw, miałem kolegów w dniach dzieciństwa,
w moich radosnych dniach szkolnych; wszyscy odeszli, stare,
znajome twarze... stare, znajome twarze.
(Charles Lamb)
Kiedy Leon i ja postanowiliśmy opuścić Auschwitz, musieliśmy zoriento-
wać się, jak przyłączyć się do jednego z komand (jednostek roboczych)
regularnie wyjeżdżających z obozu. Czasami Niemcy szukali ochotni-
ków – operatorów maszyn, krawców, szewców – osób z umiejętnościami
zawodowymi, których nie posiadaliśmy. Zgłosiliśmy się więc do komanda
drwali. Jednego dnia byłem w Auschwitz, a następnego w Gross-Rosen,
obozie pracy gdzieś w Rzeszy. Po prostu nie pamiętam, jak tam trafiłem.
Główny obóz Gross-Rosen miał ponad sześćdziesiąt satelickich obozów
koncentracyjnych, z których każdy był z kolei podzielony na podobozy. Od
czasu do czasu Niemcy przenosili nas z jednego obozu do drugiego. Nigdy
nie dowiedziałem się, z jakiego powodu. Wiedziałem natomiast na pewno,
że była zima, kąsający mróz, padał śnieg, nie mieliśmy ciepłych ubrań,
a nasza „dieta” powoli nas zabijała.
Leona i mnie zabierano do lasów, gdzie wycinaliśmy drzewa za pomocą
pił i siekier, albo do kamieniołomów, gdzie kruszyliśmy skały. Nawet w naj-
lepszych warunkach są to ciężkie prace fizyczne, wymagające ponadprze-
ciętnej siły. Bez odpowiedniego obuwia, odzieży i wyżywienia przypisane
nam zadania były praktycznie niemożliwe do wykonania. Do tego jeszcze
pilnujący nas niemieccy strażnicy – cywilni i wojskowi – wymagali perfekcji
i nieprzerwanej produktywności podczas pracy.
110