Page 107 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 107

W końcu doznałem olśnienia: codziennie procesja więźniów, oto-
            czonych przez kapo, niosła przez obóz bochenki chleba w dużym kocu.
            Kiedy ich widziałem, odczuwałem jeszcze intensywniejszy głód, jakbym
            był poddawanym eksperymentowi psem Pawłowa, tyle że mój głód był
            o wiele silniejszy. Nikt, kto osobiście nie doświadczył tego uczucia, nie
            będzie w stanie go zrozumieć. Któregoś dnia patrzyłem na tę górę chleba
            i głód wziął górę nad rozsądkiem. W desperacji zrobiłem coś, co omal
            nie kosztowało mnie utraty życia.
               Kiedy wydawało mi się, że kapo nie patrzą, podbiegłem do stosu
            bochenków, porwałem jeden i uciekłem za barak, przyciskając zdobycz
            do piersi. Naprawdę ryzykowałem śmierć za ten bochenek i miałem
            szczęście, że kapo mnie nie złapali. Nie przewidziałem jednak, że paradę
            z chlebem obserwowały setki innych głodnych oczu i zanim zdążyłem
            ugryźć choć kęs, grupa współwięźniów, będących świadkami mojego
            wyczynu, skoczyła na mnie i przygwoździła mnie do ziemi, aby wyrwać
            mi ratujący życie chleb. Nie wiem, ilu ludzi na mnie leżało, ani też ile czasu
            minęło, zanim dałem radę wstać, lecz kiedy kapo zauważyli zamieszanie,
            zjawili się, aby je rozpędzić, siekąc wokół kańczugami. Kiedy leżący na
            mnie więźniowie w końcu się rozbiegli, spróbowałem stanąć na nogach.
               Stałem, drżąc. Ledwie mogłem otworzyć dłoń, którą zaciskałem
            tak mocno na chlebie – musiałem pomóc sobie drugą ręką. Na środku
            zakrwawionej dłoni leżała mała kupka okruchów – to było wszystko, co
            zostało z chleba.
               Próbowałem zrozumieć to szaleństwo, które mnie opętało. Czy ten
            pochód z chlebem wśród głodujących miał jeszcze bardziej nas zdemorali-
            zować? Czy zadziałałem tak autodestrukcyjnie, ponieważ nie wiedziałem,
            gdzie jest moja matka i siostry i nie mogłem sobie z tym poradzić? Było tak,
            jakby wpadły w czarną dziurę i nie było nawet sposobu, aby o nie zapytać.
               Nie byłem jedynym więźniem, któremu odebrało rozum. Wielu innych
            także zachowywało się irracjonalnie. Nigdy nie rozumiałem więźniów
            wymieniających całodzienną rację żywnościową za jednego papierosa.
            Niektórzy po prostu zapadali się w wewnętrzne światy we własnych
            głowach i nie obchodziło ich, czy żyją, czy są martwi. Nie chciałem,
            aby to samo stało się ze mną, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie byłem
            w stanie zrozumieć, co mnie podkusiło, chyba że chodziło o niemożliwą
            do pokonania różnicę pomiędzy naszym dawnym stylem życia a obecnym
            stylem umierania.


                                                                         107
   102   103   104   105   106   107   108   109   110   111   112