Page 106 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 106
granice makabry i pozostał ze mną na zawsze. Kiedy dzisiaj widzę
masywny komin, mimowolnie przenoszę się myślą do tamtych czasów.
Nasze dzienne racje żywnościowe były ściśle kontrolowane przez
blokowych i ich zauszników. Przypuszczalnie składały się z małego
kawałka namiastki chleba i skromnej porcji wodnistej zupy z obierek
ziemniaczanych, lecz kapo i blokowi rozkradali nasze racje, na ile tylko
się dało, więc prawie nigdy nie było dość „chleba” i „zupy” dla wszystkich.
W dodatku blokowy miał czasem ochotę zabawić się w „kopnij kocioł”,
przewracał go i ze śmiechem patrzył, jak więźniowie czołgają się po
ziemi w poszukiwaniu resztek.
Ponieważ trzeba było być przygotowanym na nieoczekiwane wydarze-
nia i niezapowiedziane sadystyczne „dowcipy”, rozsądnie było być jednym
z pierwszych w kolejce po jedzenie. Z drugiej strony jednak zwiększało
to szanse bycia zauważonym i wybranym do jakiejś „zabawy”, gdyż
blokowi i kapo bywali kapryśni. Leon i ja mieliśmy poważny dylemat.
Stanąć na początku czy na końcu kolejki? Jeśli nas zauważą na początku,
ryzykujemy bicie, które stopniowo nas zabije, a jeżeli staniemy na końcu,
możemy umrzeć z głodu. Przemyślawszy sprawę z Leonem, uznaliśmy,
że lepiej ryzykować śmierć z głodu niż pobicie do nieprzytomności.
Zostaliśmy na końcu kolejki.
Nasza decyzja niosła ze sobą konsekwencje. Na skutek stałego braku
pożywienia, z każdym dniem traciliśmy coraz więcej siły. Patrząc na
odzwierciedlające mój własny stan żywe szkielety ludzi wokół mnie,
zdałem sobie sprawę, że musimy wkrótce zacząć jeść, inaczej zginiemy.
Zostały z nas obleczone skórą kości, mechanicznie wykonujące pole-
cenia i padające na ziemię, zanim dosięgnął je cios pałki. Wielu z nas
zamieniło się w żywe trupy, katatonicznie wędrujące wokół baraku jak
widma z piekła.
Czasami obudziwszy się rano, znajdowałem na pryczy zwłoki i musia-
łem wywlec je na Appellplatz do liczenia. Potem ciała trzeba było zawlec
z powrotem do baraku i ułożyć w kącie jedne na drugich. Co drugi albo co
trzeci dzień Sonderkommando zabierało je do krematorium do utylizacji.
Wraz z pogarszaniem się zdrowia wzrastała moja desperacja. Prze-
rażała mnie perspektywa zachorowania, głodu i bicia; zastanawiałem
się, jak długo jeszcze potrwa, zanim i ja stanę się „muzułmanem”. Albo
znajdę sposób zdobycia jedzenia dla siebie i Leona, albo obaj prędzej czy
później umrzemy.
106