Page 103 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Roman Kent "Jedynym wyjściem była odwaga".
P. 103
torturom i stało się „muzułmanami”, jak ich nazywaliśmy – zombie,
którym było wszystko jedno, czy będą żyć, czy umrą. Ci z nas, którzy
byli w stanie, usiłowali dbać o swoje życie. Jeśli wystarczająco o nie
dbaliśmy, mieliśmy szansę przetrwać.
Leon i ja, przyciśnięci do siebie na pryczy, z wielkiego wyczerpania
zapadliśmy w sen, lecz – jak mi się wydawało – już po kilku minutach
zostaliśmy gwałtownie wybudzeni rozlegającymi się w całym baraku
komendami: „Alle raus! Appell!” („Wszyscy na zewnątrz! Apel!”).
Zmęczeni i wyczerpani wyszliśmy na chwiejnych nogach w półmrok.
Niebo miało ów dziwny kolor, jaki przybiera tuż przed świtem. Rozkazano
nam stanąć w równych szeregach razem z tysiącami innych. Leon stał
obok mnie; instynktownie wiedzieliśmy, że nasze przetrwanie zależy
od umiejętności trzymania się razem.
Kapo i blokowi (Blockaelteste) także byli więźniami obozu i rekrutowali
się spośród wschodnioeuropejskich i niemieckich przestępców. Otrzymali
swobodę torturowania nas, kapryśnego decydowania o życiu i śmierci;
udawali, że są oficerami, a my ich żołnierzami. Dwa razy dziennie żądali,
abyśmy stawali równo na baczność do liczenia, niezależnie od pogody.
Wyobraźcie sobie, że po czterech ciągnących się w nieskończoność
dniach w bydlęcym wagonie, bez jakichkolwiek względów dla waszego
człowieczeństwa, zostaliście wrzuceni w burzę ogniową, rozdzieleni
z matką i wyciągnięci z „łóżka” po kilku minutach snu, aby mroźnym
świtem stać godzinami na baczność. Nie zdołalibyście tego zrobić, chyba
że dokonalibyście nadludzkiego wysiłku, aby się pozbierać. Ci, którzy
się potknęli, upadli, przerwali szereg albo stanęli nierówno w linii, byli
dosłownie wbijani w ziemię, dopóki nie umarli.
Blokowy ostrzegł nas, że takie traktowanie jest niczym w porów-
naniu z tym, co się stanie, jeśli nie wykonamy rozkazu. Dał nam jasno
do zrozumienia, że nie będzie tolerował jakiegokolwiek naruszania
dyscypliny. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko dokładnie spełniać
jego polecenia.
Więźniowie zbyt słabi lub zbyt pobici, aby stać, byli przesuwani na bok,
podczas gdy pozostali stali, czekając na przeliczenie. Po apelu zawracano
nas do baraku. Tego pierwszego dnia niektórzy z nas próbowali zaciągnąć
naszych słabszych towarzyszy z powrotem, lecz kapo nie pozwolili nam
dokonać nawet tego drobnego aktu uprzejmości, siekąc nas kańczugami
po plecach i szorstko zakazując pomocy. „Żadnej pomocy” – warczeli, po
103