Page 47 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 47

głaskałem go i karmiłem kostką cukru. Tym razem postanowiłem nie zwracać
             na niego uwagi. Bolało mnie bardzo, że Szmelke przyjął absolutnie obojętnie
             moje milczenie.
                Grupa szła wolno. Nie poprawiały humoru ani trąbka Kazika, ani bę-
             ben Cześka, ani talerze Zygmunta. Zazwyczaj szedłem na czele grupy. Tym
             razem byłem daleko za nimi. Co się stało między mną a Szmelke? Przecież
             stuknęliśmy się czołem w czoło, obiecaliśmy sobie być braćmi na dobre i złe.
             Kto jest winien?
                Z cmentarza widać było zbierający się na placu tłum. Kazik zapowiedział
             przyjście cyrku i otrzymał liczne brawa.
                – Wielki Cyrk Szmelke przyjechał z krańca świata na wasze specjalne
             zaproszenie. – Głos jego brzmiał inaczej niż zazwyczaj, była w nim rutyna
             i zmęczenie.
                Jechałem na Szmelke, wymachiwałem kartonową szablą. Od czasu do czasu
             uderzałem Szmelke. Na cmentarzu były stare nagrobki zarosłe mchem i ciernia-
             mi. Jeden pokrywało żółte pnącze, które wrosło w otwarty grób. Marmurowa
             tablica, która zapewne kiedyś przykrywała mogiłę, leżała pęknięta z boku.
                Nagle Szmelke zatrzymał się, obrócił wkoło i padł.
                Nikt z zespołu nie zauważył tego. Pochód szedł dalej w kierunku placu.
             Zdążyłem zeskoczyć z jego grzbietu. Szmelke dygotał. Usiłował wstać, ale
             nadaremnie. Krew buchnęła z nozdrzy. Obstąpiło go kilka ptaków. Usiłowa-
             łem je odpędzić, ale na próżno. Uparcie wracały. Z daleka słyszałem orkiestrę.
                Dwóch chłopów przeszło przez cmentarz. Obydwaj byli bosi, jeden nosił
             słomiany kapelusz z piórkiem, drugi sweter, a w ręku miał łopatę.
                – Co się stało? – zapytał chłop w kapeluszu.
                Nie odpowiedziałem mu. Chłopi spojrzeli po sobie.
                – Może ściągniemy skórę na buty?
                – Zostaw, szkoda roboty, za tę skórę nie dostaniemy ani grosza.
                Chłop zepchnął Szmelke do grobu i powiedział:
                – Żeby nie zasmrodził okolicy. – Po czym zaczął przysypywać go piachem.
                Nie pamiętam, ile czasu siedziałem nad grobem. Muzyka ucichła, zaczęło
             się ściemniać. Postałem parę chwil koło nagrobka. Wcale nie byłem smutny.
             Myślałem sobie, że gdybym umiał pisać, napisałbym na nagrobku: „Tu jest
             pochowany koń Szmelke, który umiał mówić po żydowsku”. Może jeszcze
             dodałbym, że w ostatnim czasie już go tak bardzo nie kochałem.
   42   43   44   45   46   47   48   49   50   51   52