Page 194 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 194

z wszystkimi. Jedynym ratunkiem, jak tu i ówdzie szeptano, są olbrzymie
           drzwi zakryte materiałem i siatką, które znajdują się pod estradą. To jest
           jedyna droga ocalenia. Wiadomość ta szybko się roznosi. To nie tylko drzwi,
           to droga do nadziei, do życia.
             Wszyscy pędzą w tym kierunku, a ja razem z innymi. Nawet gdybym
           chciał się zatrzymać, było to wykluczone, płynę z prądem. Jasne, że kto się
           zatrzyma, zostanie zmiażdżony. Kobiety z dziećmi na rękach, trochę starsze
           dzieci – wszyscy skaczą do otworu. Dookoła siebie słyszę krzyki: Szma Israel!
           Krzyczący znikają w dole. Z dołu wydziela się czarny pył i głuche głosy:
             – Chana, gdzie ty jesteś? Szlojme, ja jestem tu. Dwojra, daj mi rękę.
             Bardzo się boję skoczyć. Co ludzie robią tam na dole? Dokąd oni skaczą?
           Co to za czarny pył? Nagle pojawia się koło mnie Dubik Knajdel, syn krawca
           Szmila Mendla. Dubik jest prawie w tym wieku co Godel, ale o wiele wyższy,
           o wiele szerszy. Zawsze spokojny, dobroduszny. Nigdy nie widziałem go za-
           gniewanego. Zupełnie tak jak jego ojciec i matka Szajndel. Wszyscy są wysocy,
           silni, spokojni. Mimo że nieraz śpiewaliśmy im pod oknami zabawne pieśni
           o krawcach, którzy naszywają łaty nawet na gołej pupie. Zamiast się na nas
           gniewać, Szajndel wychodziła do nas uśmiechnięta i zapraszała do domu,
           częstowała kromką chleba z wiśniową marmoladą.
             – Awrumie Lajb, chodź ze mną, nie bój się.
             Ktoś jednak nas odpycha na bok. To ten swat z ulicy Flisackiej, Nuchim
           Ber. Mały, z długim nosem, żywymi, łobuzersko świecącymi oczami, brud-
           ny, rzygający. Na jego twarzy widać poprzylepiane resztki pomidorów albo
           buraków, broda pełna jest okruchów chleba. Na lewym oku, blisko brwi
           przylepiony jest kawałek marchwi. Nawet w tej sytuacji nie opuszcza go
           łobuzerski nastrój.
             – Pokój z tobą, reb Awrumie Lajb, pokój z tobą, Dubiku Knajdel. Wy
           pewno się pytacie, dokąd ja tak biegnę. Rzeczywiście biegnę, by złapać dla
           was narzeczone. Nu, co wy na to powiecie?
             Wybucham śmiechem razem z Dubikiem. I nagle opuszcza mnie strach.
           Nuchim Ber znikł i jest już na dole. Do nas dochodzi jego głuchy głos:
             – Do zobaczenia pod chupą .
                                      35
             Z Dubikiem skaczemy w dół. Ja ląduję na grzbiecie jakiejś grubej baby
           i obrywam od niej należyty policzek.



    194    35   Chupa (hebr.) – baldachim ślubny.
   189   190   191   192   193   194   195   196   197   198   199