Page 193 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 193

związek z treścią. Ale nastrój poprawia się. Ktoś przynosi Arturowi gitarę
             i klepiąc go po ramieniu, prosi:
                – Artur, skurwysynu, przecież Bóg obdarzył cię talentem, nie marnuj go
             z powodu takiej czy innej straty.
                Artur głaszcze gitarę, sprawdza struny i zaczyna śpiewać. Głos jego jak
             zwykle hipnotyzuje wszystkich.
                W dniu, w którym miał się odbyć ostatni seans, zebrał się duży tłum obok
             bramy kina. W tłumie byli też ludzie bogaci, z żonami i dziećmi. Ich obecność
             wyprowadziła z równowagi Szymszona i Artura.
                – Popatrz, popatrz tylko, wywąchali, że można coś dostać za darmo
             i kleszcze się zjawiły.
                Ja czekam w tłumie z przewieszonym koszem obwarzanków na szyi.
                – Awrumie Lajb, sprzedawaj bogatym za podwójną cenę, biednym możesz
             dawać za darmo – poucza mnie Szymszon, szczypiąc mnie w policzek.
                Punktualnie o godzinie ósmej Artur otwiera bramę kina i ludzie zewsząd
             tłoczą się do środka. Robi się ciasno, trudno się poruszać w tłumie. A wi-
             dzów wciąż przybywa. Już nie można oddychać. Zostaję zepchnięty do kąta
             i nie wiem, w jaki sposób wszystkie moje obwarzanki zniknęły, mimo że nie
             sprzedałem ani jednego. O godzinie wpół do dziewiątej zamknięto drzwi do
             sali. Artur zwrócił się do ludzi przez szpary między drzwiami:
                – Ej, bogacze, skurwysyny, ej pijawki, plugastwo rodzaju ludzkiego! Kto
             chce żywy wyjść stąd, niech zapłaci według swoich możliwości. A kto nie ma
             gotówki, będzie musiał zostawić płaszcz albo buty.
                Najzupełniej rozumiem gniew Artura na bogaczy, którzy usiłowali zarobić
             parę groszy. Na przykład Pesi, ta, która ma sklep z damską bielizną na Bałuckim
             Rynku. Przecież nie brak jej pieniędzy, to jak to się dzieje? Teraz ta Pesi stoi
             koło mnie w kącie i rzyga na kogoś przed sobą. Zielony śluz ścieka jej z ust.
             Twarz ma także zieloną, a gałki nieomalże wylazły z oczodołów.
                – Oj, Boże – jęczy Pesi i opiera głowę o ścianę.
                Obok dwojga drzwi powiązanych grubym łańcuchem widzę stosy czapek,
             palt, butów. Krzyczę z całych sił, żeby mi pozwolili wyjść.
                – Artur, Szymszon, dajcie mi wyjść, ja się duszę! – Ale to nie pomaga.
             Jakiś Żyd, olbrzym, z brodą do pasa, brutalnie odsuwa mnie na bok. I znów
             znajduję się pośrodku sali.
                Bogaci wycofują się przerażająco powoli. Widocznie bronią z całych sił
             drogi do wolności. Są silniejsi i odsuwają na bok biedaków. Mimo że Artur
             zapowiedział, że biedacy mogą wyjść bez opłaty, nie mieli innej rady i rzygali   193
   188   189   190   191   192   193   194   195   196   197   198