Page 168 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 168

Przypomina mi ciocię Ester. Na obrazku z lewej strony pokazany jest stary
           człowiek prawie bez twarzy, a to z powodu wilgotnej plamy. Jedno oko, które
           nie zostało uszkodzone wilgocią, mruga do mnie łobuzersko. Czasem mu
           odmruguję. Zosia mi objaśnia, że to jest Święta Trójca.
             Na wszystkich tych obrazach postacie mają twarze koloru brązowego. Uszy
           pomalowane są na ciemny brąz, prawie czarny. Światło padające z głów jest
           w trzech kolorach. Blisko głowy – bardzo jasne, potem czerwone, a w koń-
           cu prawie lila. Wszystkie twarze przypominają kolorem zapiekane kartofle
           z szabasowego czulentu, po nocy spędzonej w piecu u piekarza Feldmana.
             Bardzo lubię Zosię, mimo że jest gojką. Te dni, które spędzamy razem, wy-
           dają mi się dobrym snem. Obok mego łóżka zawsze stoi talerz pełen dobrych
           rzeczy. I jak to bywa z każdym snem, trzeba się obudzić i wszystko znika.
             Bardzo mnie martwi, że Zosia opuszcza pracę w kuchni. Ona wraca na
           wieś, by pielęgnować chorego ojca. Bardzo mi będzie jej brak. Mam tylko
           nadzieję, że po jej wyjeździe nadal będę mógł sypiać w tym pokoju. Szmil
           Grib przyrzeka mi uroczyście:
             – Wzmocnij się tylko, a będziesz mógł pracować w kuchni.
             Zosia obiecuje, że jeżeli nie będę miał gdzie mieszkać i będę głodny, zawsze
           mogę przyjechać do niej na wieś.
             Jestem jeszcze trochę słaby. Po każdym krótkim spacerze dopadają mnie
           zawroty głowy. Aby mnie jak najszybciej wzmocnić, Zosia przynosi mi pełno
           kotletów. Bardzo się gniewa, jeśli zostawię na talerzu choć jeden. Żeby jej nie
           drażnić, połykam te kotlety z uczuciem, że za chwilę pęknę. Z tej nadmiernej
           obfitości kotletów dostałem rozwolnienia. Teraz nie wolno mi w ogóle jeść,
           piję tylko herbatę. Jestem bardzo głodny i tęsknię za kotletami.
             Za kilka dni, to znaczy w środę, idę odwiedzić Szymszona w więzieniu.
           Razem ze mną pójdą mama Godla i Szmil Grib. Mam głęboką nadzieję, że
           moje rozwolnienie minie i że nie będę miał zawrotów głowy.
             Bardzo żałuję, że poszedłem z tą wizytą. Szymszon stoi przede mną i to
           wprawdzie jest ten sam Szymszon, ale jednak inny. Ten sam, ale ktoś go
           przemalował na szaro. Nosi szare ubranie i to się odbija na wszystkim: na
           twarzy, oczach, na spojrzeniu. Nie tylko on jest szary, wszystko dookoła mnie
           jest szare. Nawet niebo, nawet słońce, które dzisiaj świeci, jest szare. Świat
           starości, zmęczenia, strachu. Bardzo to bolesne spotkać człowieka, którego
           się kocha i któremu nie sposób pomóc. Ta szara barwa włazi ci do duszy i ją
           paraliżuje. Nawet ja czuję się tu stary i bezsilny. Szymszon robi wszystko, by
    168    mi poprawić humor.
   163   164   165   166   167   168   169   170   171   172   173