Page 167 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 167

nie zobaczy. Tam, gdzie się znajduje, jest chyba bardzo smutno i ona usiłuje
             zabrać mnie ze sobą.
                Z jakiegoś miejsca dochodzą do mnie głosy ludzi, których od dawna nie
             widziałem. Najbardziej boję się głosu Malki. Głosu tej ostatniej piosenki,
             którą mi zaśpiewała, zanim zabrali ją do domu wariatów. Przez chwilę mi
             się wydaje, że słyszę głos Zosi Klops. Kiedy usłyszałem głos Zosi, Esterke się
             ulotniła. Trochę mi smutno z tego powodu. Zosia stoi obok mnie. Ma bardzo
             zatroskane oblicze. Światło dnia mnie oślepia, oczy bolą. Z chęcią wróciłbym
             do skrzyni, do ciemności. Nawet Esterke się już tak nie boję. Zosia zarzuca
             mnie mnóstwem pytań. Tłumaczy mi, że wielu ludzi mnie szukało. Trudno
             mi jest odpowiedzieć. Obok Zosi stoi jeszcze kilka kobiet. Docierają do mnie
             ich głosy:
                – Spójrzcie, jaki on blady.
                – Na pewno jest głodny.
                – Jest bardzo słaby!
                Nie mam sił ugryźć ręki, która mnie głaszcze, nie mam sił kopnąć kogoś
             przyzwoicie.
                – Awrumie Lajb, ty idziesz ze mną, ja znów pracuję w kuchni u Szmila
             Griba.
                Zosia ma maleńki pokoik z lewej strony kuchni, obok schodów. Okna
             pokoju są położone tak nisko, że na leżąco widzę ulicę. Pod moim oknem
             stoją wozy, do nich przywiązane są konie, które zaglądają do mego pokoju.
             I to mnie bardzo rozśmiesza. Jednego z koni nazwałem „Nędza”, a to z powo-
             du białych i czarnych plam rozsianych po całym jego ciele. To tak wygląda,
             jakby woźnicy zabrakło pieniędzy na kupienie przyzwoitej skóry. I dlatego
             nabył mu na pchlim rynku skórę z łat. Kiedy Zosi nie ma w pokoju, karmię
             tego konia kostkami cukru.
                Większość czasu konie stoją z łbem w worku z obrokiem przywiązanym
             do szyi. Wyglądają, jak worek z ruchomymi uszami. Zosia nie lubi „Nędzy”
             i nie lubi furmanów. Twierdzi, że podglądają ją przez okno. Nie zwróciłem
             na to uwagi, ale jeśli to jest prawda, to wcale nie rozumiem tych furmanów.
             Rozebrana Zosia wygląda z tyłu jak deska z naciągniętą skórą. Deska ta przed
             snem klęka przed trzema obrazami zawieszonymi na ścianie. Na środkowym
             obrazie Jezus trzyma na rękach owieczkę, która wygląda jak pies. Głowa Je-
             zusa jest silnie oświetlona. Gdyby nie miał uszu i brody, mógłby stać na ulicy
             Zgierskiej w charakterze gazowej latarni. Na obrazku z prawej strony widać
             Jezusa jako dziecko w ramionach matki. Jego matka bardzo mi się podoba.   167
   162   163   164   165   166   167   168   169   170   171   172