Page 160 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 160

w niej poduszki ze słomy. Esterke położyła się, a właściwie opadła na trociny.
           Przykryłem ją workami. Zasnęła natychmiast. Zakłopotany siedziałem koło
           niej. Całe jej zachowanie było bardzo dziwne. Sen miała niespokojny. Jej kłótnie
           z kimś we śnie przypominały mi kłótnie furmanów, krzyki, przeklinanie kogoś,
           kto usiłuje ją skrzywdzić. Przekleństwa wydobywały się z głębi nienawiści:
           „O bydlę, skończ już, przestań mnie ocierać bez końca”. A potem wycedziła
           przez zęby słowa, które wywołały u mnie dreszcz: „Co to, jestem dla ciebie
           tylko dziurą, ja także jestem człowiekiem. Tak, tak, kobieta jest także człowie-
           kiem”. Czasem płakała jak małe dziecko. „Awrumie Lajb, co oni z nas zrobi-
           li?”. Kilka razy w ciągu nocy przerażone worki próbowały wstać z krzykiem:
           „Ty nie jesteś człowiekiem, z ciebie koń. Tylko koń ma takiego kutasa. Ty jesteś
           taki jak wszyscy mężczyźni, wy nie jesteście ludźmi, wy jesteście bydlakami”.
           Parę razy worki usiadły i przez szal patrzyły na mnie oczy bez wyrazu. Jak
           gdyby pytały: „Skąd ja się tu wzięłam?”. Worki pełne były bólu i krzyku.
             Bardzo mi było ciężko zostać z Esterke w magazynie. Po prostu bałem
           się czegoś, czego dobrze nie rozumiałem. Powietrze było ciężkie, duszące.
           Musiałem wyjść na dwór. Na dworze panowała ciemność. W tej ciemności
           tonęły domy, drzewa i szczekanie bitych psów. A na niebie płynęły duże,
           nadęte chmury w nieznanym kierunku. Nie wróciłem do magazynu. Znala-
           złem sobie schowek w jednym z wozów należących do Mordechaja i Szaula.
             Wczesnym rankiem poszedłem na rynek, by pozbierać porozrzucane owoce
           albo cokolwiek, co by się nadawało do zjedzenia. Mimo wczesnej godziny
           rynek był pełen ludzi. Między tłumem nieznanych mi osób spotkałem Zosię
           Klops. Ucieszyłem się na jej widok bardzo i ona na mój też.
             – Awrumie Lajb, co ty robisz tak wcześnie na rynku?
             Opowiedziałem jej o Esterke. O czasach, kiedyśmy pracowali razem w cyr-
           ku. O Kaziku, dla którego pracuje, choć nie wiedziałem, co ona właściwie
           robi. Wiedziałem tylko, że on ją straszliwie wykorzystuje. Opowiedziałem, że
           zamienił ją w worek pełen nienawiści i przekleństw z twarzą zakrytą szalem.
           Byłem gotów jeszcze wiele mówić o Esterke, ale Zosia mi przerwała:
             – Uspokój się, Awrumie Lajb. To, co powinieneś teraz zrobić, to zadbać,
           by miała co jeść. – I wyciągnęła ze swego kosza chleb, śledzia i gruszki. – Weź
           to, Awrumie Lajb, i daj twojej księżniczce.
             Podziękowałem jej spojrzeniem.
             Esterke spała do południa, sen jej był spokojniejszy, nawet się kil-
           kakrotnie roześmiała. Prezenty Zosi położyłem przy jej głowie i znowu
    160    wyszedłem się przejść. Całą drogę wyobrażałem sobie, jak Esterke się
   155   156   157   158   159   160   161   162   163   164   165