Page 153 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 153

i zamiast śmieci wyskoczyło z niego czterech policjantów i dwie policjantki.
             W takiej sytuacji nie jest ważne, czy jesteś winien, czy nie, na wszelki wypadek
             należy uciekać, ale nie zdążyliśmy. Bardzo się przeraziliśmy. Beni nam szepnął:
                – Powiedzcie, że znaleźliście jaja w śmieciach.
                Policjanci mieli rewolwery, gwizdki i dużo świecących guzików, na któ-
             rych wyryty był orzeł z ostrymi pazurami. Zdążyłem jeszcze zauważyć, że
             na jednym z guzików orzeł był odwrócony głową w dół – chyba zemdlał.
             Wszyscy policjanci i policjantki nosili granatowe mundury. Mieli na sobie tyle
             mundurów, pasów i guzików, że nie mogłem rozróżnić ich twarzy. Bardzo
             się boję ludzi, których twarzy nie mogę zobaczyć. Jeden z mundurów powie-
             dział nam grubym, gniewnym głosem, że jesteśmy aresztowani. Natychmiast
             postanowiłem w duchu, że nigdy w życiu nie tknę więcej twardych jaj. Jed-
             nocześnie wydawało mi się trochę dziwne, że dla jednej torebki jaj posyła się
             sześciu policjantów. Zanim weszliśmy do auta, jedna pani w mundurze i ze
             spuchniętym biustem objaśniła nam:
                – Idziecie teraz z nami. Zawieziemy was do szkoły, bo każde dziecko
             w Polsce obowiązane jest się uczyć i być dobrym obywatelem.
                Chciałem jej powiedzieć, że gotów jestem sam, bez policji pójść do szkoły,
             ale po pierwsze, słabo mówiłem po polsku, a po drugie, z mundurami się nie
             dyskutuje.
                Po drodze zabraliśmy jeszcze sześciu obywateli, o których się troszczy rząd
             polski. Między nimi był Fajwel Tasz, kieszonkowiec i były wspólnik ojca
             Godla. Bardzo się ucieszył ze spotkania ze mną.
                – Masz coś do zjedzenia? – zapytał cichutko.
                Od razu dałem mu wszystkie jaja, które miałem w kieszeniach. Fajwel
             spożył je w takim tempie, że bałem się, że pęknie. Nie wiem, czemu stanęliśmy
             na dłuższą chwilę, nie wiem, czemu zaczęliśmy jechać z zawrotną szybkością.
             Zatrzymaliśmy się przed szarym, trzypiętrowym budynkiem z okratowanymi
             oknami. U jego wejścia wisiały dwie biało-czerwone chorągwie. Weszliśmy do
             oświetlonego korytarza. Na ścianach wisiały fotografie ludzi w mundurach.
             Wszyscy mieli długie wąsy i groźne spojrzenie. Wszyscy trzymali w rękach
             szable. Jedno zdjęcie przyciągnęło moją uwagę. Był na nim człowiek także
             z szablą w ręku, ale on właśnie skakał do rzeki. W odróżnieniu od wyrazu
             twarzy pozostałych sportretowanych, ten pan był uśmiechnięty. Po prostu
             był szczęśliwy, że odbiera sobie życie. Dookoła niego w burzliwej rzece było
             jeszcze wielu topielców w mundurach. Na wszystkich twarzach widniał
             wyraz szczęścia.                                                      153
   148   149   150   151   152   153   154   155   156   157   158