Page 152 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ciotka Ester”.
P. 152

– Wypowiedziałem Boże słowa, a teraz pocałujcie mnie w dupę, wy
           i wszyscy kłamcy rabini.
             Wrzawa wybuchła wśród chasydów. Kobiety pouciekały, krzycząc prze-
           raźliwie. Dzieci zaczęły rytmicznie wykrzykiwać: „Pinchas wariat, Pinchas
           wariat, Pinchas wariat!”. I grad kamieni padł na nas i na Pinchasa.
             Zanim uciekliśmy, zatrzymał się na chwilę, spojrzał na mnie swoim brą-
           zowym okiem.
             – Nu, powiedziałem ci, Awrumie Lajb, że świat jest zwariowany. Kiedy
           pokazałem im swoje oblicze i przemawiałem słowami Tory, nie zareagowali.
           Kiedy zareagowali? Kiedy pokazałem im swoją dupę. Czy ty rozumiesz po-
           rządek tego świata? Ja nie!
             Pinchasa więcej w życiu nie widziałem. Chyba poszedł obwieścić światu
           o nadchodzących czasach kwiatów i chleba. W mojej pamięci pozostał nie
           jako Pinchas Wariat, ale jako Pinchas, syn Dawida.
             Słowa jego nie opuszczają mnie ani na chwilę. Ciągle o nich myślę. Nie
           rozumiałem, co znaczy słowo „epoka”, ładnie mi brzmiało, zapowiadało dobro.
           Myślę, że „epoka” to ktoś, kto nam przydzieli chleba. Z kwiatów chwilowo
           mogę zrezygnować. Zanim jednak pojawił się człowiek o imieniu „Epoka”, nam
           przydarzyło się coś bardzo dziwnego. Gdyby nie to wydarzenie, mógłbym żyć
           jeszcze tysiąc lat i nie wiedzieć, że jestem polskim obywatelem. Nie tylko ja,
           także Mojsiele Dupiak, Awrum Kociak i Szmelke Ciamajda. Okazało się, że
           nie tylko jesteśmy obywatelami Polski, ale rząd polski bardzo się o nas troszczy.
           I to oczywiście jest bardzo przyjemnie słyszeć, że ktoś się o ciebie troszczy.
             Wyszliśmy, jak zwykle wcześnie rano i czekaliśmy na śmieci z bogatych
           dzielnic. W tym czasie jedliśmy chleb i twarde jaja. Jaja przyniósł z jakiejś
           restauracji Beni.
             – Idę ulicą – opowiada Beni spokojnie – nie myślę o niczym. Nagle słyszę,
           jak ktoś woła z jakiejś restauracji: „Beni, Beni!”. Oczywiście, że bardzo się zlą-
           kłem, bo któż mnie zna i kto może mnie wołać? Idę dalej w kierunku głosu.
           Prowadzi mnie przez podwórze do restauracyjnej kuchni. A w kuchni nie ma
           nikogo. Widocznie kucharka poszła zrobić siku. Wtem słyszę głos wydoby-
           wający się z garnka: „Beni, weź mnie, Beni, weź mnie!”. Podnoszę pokrywę
           i co widzę? Mnóstwo twardych jaj. Po prostu nie mogłem im odmówić. I oto
           jaja, które uratowałem z restauracyjnego garnka.
             Beni potrafi rozśmieszyć cały tłum. Bajki wymyśla w ciągu chwili. Zjadłem
           tyle jaj, że zrobiło mi się żółto w oczach. I dla większej pewności wetknąłem
    152    też kilka jaj do kieszeni. Nagle usłyszeliśmy turkot auta. Auto zbliżyło się
   147   148   149   150   151   152   153   154   155   156   157