Page 336 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 336

Były właściwie dwie Belle. Jedna wiedziała, że ojciec gaśnie i pragnęła zgasnąć
                 wraz z nim. Ta druga chciała odejść i odzyskać wolność. Drogi sen pozwalał jej
                 uciec z pogmatwanych kręgów i sprowadzał zapomnienie.
                   Samuel leżał zwrócony twarzą do Belli, ale dostrzegał ją z trudem. Sły-
                 szał regularny oddech córki i wraz z jego rytmem powracał pamięcią do cza-
                 sów, gdy była jeszcze maleńkim dzieckiem. Stał nachylony nad jej kołyską.
                 Zawsze otaczał ją wielką troską, przesadną łagodnością, bojąc się, żeby nic
                 złego się jej nie przytrafiło. Nieraz wstawał z łóżka w nocy i szedł posłuchać,
                 jak oddycha. Tak, i zawsze wiedział, że jej brzydota jest tylko maską. Że tak
                 naprawdę jest pachnącym kwieciem, które zakiełkowało w jego ogrodzie, że
                 szczęśliwy i błogosławiony będzie ten, kto to piękno odkryje. W wyobraźni Samuela
                 pojawiała się twarz jej matki, Matyldy. Bella była jej kopią, jednak Samuel nie był
                 szczęśliwy. Nigdy nie udało mu się odkryć piękna jej matki. Tylko dziecko potrafił
                 przyjąć do serca, matkę pozostawiając na zewnątrz. Przywoływał teraz Matyldę
                 w wyobraźni.
                   Przywoływał też w myślach drugą córkę, Dziunię. O nią nigdy się nie martwił.
                 Gdy miała sześć miesięcy, biegała na czworakach po korytarzu domu przy Nowo-
                 miejskiej. Od pierwszych chwil życia przyjmowała świat ze sztubacką, bezczelną
                 swobodą. I dlatego była uparta jak… jak na przykład jej dziadek, jej pradziadek.
                 Prapradziadek. Ale wdała się właśnie w Samuela – zarówno wyglądem, jak
                 i skłonnością do figli. Może też męstwem? Może Samuel wcale nie był takim
                 słabeuszem, jak to sobie wmawiał. A może wmawiał sobie to tylko dla wygody?
                 Czyż nie czuje teraz, właśnie w chorobie, że posiada moc? Ta moc podpowiada
                 mu coś, czego nie słucha się z przyjemnością. Ale czego wysłuchać trzeba.
                 Adam Rozenberg miał rację. Wróg potrafił czasami lepiej ocenić człowieka niż
                 przyjaciel. Samuel czuł się winny. Bella marniała… Dziunia była chuda jak patyk.
                 Może rozgrzany ołów głęboko w oczach Michała był oskarżeniem? Maj kwitnący
                 za oknem też jawił się jako zarzut. Strach przed śmiercią? Pragnienie życia? Czyż
                 Samuel nie był od nich silniejszy?
                   Nazajutrz przez cały dzień daremnie czekali na Adama i gości z Kripo. Nikt
                 się też nie pokazał dwa dni później ani w kolejnych dniach. Samuel i Bella trium-
                 fowali. Dni stawały się gorętsze, a wraz z gorącem narastało podniecenie getta.
                 Powietrze pachniało obietnicą. Wolność wydawała się na wyciągnięcie ręki. Sa-
                 muel i Bella tłumaczyli sobie, że pan Adam przestraszył się dobrych wieści i dał
                 spokój.


                                                 *



                   Z okazji trzeciej rocznicy istnienia wiele resortów organizowało zabawy, a bu-
          334    chalteria główna, która sama podobnymi głupstwami się nie zajmowała, uczest-
   331   332   333   334   335   336   337   338   339   340   341