Page 333 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 333

wszystko. Interesowałem się, podpytywałem. Więc słuchaj… Będę ci codziennie
                   przysyłał spore zapasy. I regularny talon na twaróg. Mówi się, że twaróg pomaga
                   na twoją chorobę. A twoja córka… Bella się nazywa? Widzisz, pamiętam jeszcze.
                   Drogie dziecko… Lubiła moją suczkę. Wstawię ją do piekarni. Dziwisz się? Ża-
                   den problem. Mam w kieszeni całe getto. Tak, tak, drży przede mną nawet król
                   żebraków Mordechaj Chaimek. Wyobrażasz sobie? Ale dzięki mnie, Cukerman,
                   przeżyjesz wojnę. Nikt cię nie uratuje, tylko ja. Mówi się, że masz galopujące
                   suchoty, że dłużej jak cztery tygodnie nie wytrzymasz. Śmiej się z tego… – Za-
                   uważył, jak powieki Samuela powoli opadają. Przerwał strumień słów i przysunął
                   się nieco bliżej do łóżka. Opuszkiem palca dotknął ręki Samuela, jakby chciał
                   go obudzić, i kontynuował wypowiedź wolniej, żeby zdążyła dotrzeć do umysłu
                   chorego: – Wiesz, czego potrzebujesz najbardziej? Świeżego powietrza. Marysin
                   zaraz postawiłby cię na nogi. Powiedziałem Marysin, Cukerman…
                      – Słyszałem, Rozenberg – odpowiedział Samuel nie otwierając oczu.
                      – Załatwię ci domek na Marysinie… albo wręcz oddam swój. Prawdziwą daczę…
                   Z ładnym ogrodem, słyszysz? A ja… przeprowadzę się tutaj… Żaden problem.
                   Możemy to zorganizować nawet jutro. O transport nie musisz się martwić… Nu,
                   jak podoba ci się plan?
                      Samuel nie otworzył oczu: – Niezły plan.
                      – Ale co powiesz?
                      – Powiem, że jest mi tu całkiem dobrze.
                      – Głupi jesteś. Nie można się poddawać. Trzeba spróbować wszystkiego.
                   Jesteś ojcem córek, wojna się kończy… Poza tym, jako przyjaciel… Ręka rękę
                   myje. Mogę też zapłacić…
                      – Po co ci moje mieszkanie?
                      Adam nie spodziewał się tak bezpośredniego pytania. Zaczął kasłać i długo
                   osuszał chusteczką spoconą twarz. Przysunął się pospiesznie do łóżka i jeszcze
                   szybciej od niego odsunął. – Słuchaj… To tajemnica… – zaczął z wysiłkiem. – Ale
                   tobie powiem. Nie chodzi o mieszkanie… Chodzi o komórkę w korytarzu. Widzisz,
                   dostanę szczeniaka. Niemiec mi obiecał. Jutro. Pojutrze. Nie mogę go trzymać
                   u siebie. Ściany domku są zbyt cienkie. W końcu jestem Żydem w getcie i nie
                   wolno mi mieć psa. Tu mamy solidną kamienicę. Jak długo Sunia tu mieszkała,
                   nic się z nią nie działo… Rozumiesz? A nowy pies będzie malutki… Przyzwy-
                   czaję go do komórki. W razie czego po prostu go ukryję. Czekałbym z zamianą
                   mieszkań, przysięgam… Ale to pilna sprawa. – Jego twarz wyrażała wzburzenie
                   i smutek. Małe oczy przepełniała korna prośba. – Jestem samotnym człowiekiem,
                   Cukerman… – czekał na wyraz współczucia. Samuel milczał i nie otworzył oczu.
                   To zaczynało działać Adamowi na nerwy. Otwierał przed nim swoją duszę, a ten
                   leżał zimny jak kamień, jak mumia. – Wiesz – odezwał się już poirytowany – Jeśli
                   zechcę, Suter może cię stąd wyprowadzić bez chwili zastanowienia.
                      Samuel zamrugał oczami. Dopiero teraz prawda jak ostrze noża przeszyła
                   jego świadomość – brutalnie, oślepiająco. Aż podskoczył na łóżku: – Ty...! To ty! –   331
   328   329   330   331   332   333   334   335   336   337   338