Page 332 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 332

przeciwko tobie, ale uwierz, nie sprawiły mi żadnej przyjemności. Chciałbym,
                 żebyś mi wybaczył.
                   Samuelowi przyszło na myśl, że może gość nie jest wcale drobnym błaznem,
                 ale większym niż on sam, ponieważ nawet się nie uśmiechnął, deklamując swoją
                 kwestię. – Mówisz tak, jakbym miał umrzeć – Samuel wydeklamował swoją. –
                 Głupku, co mam ci wybaczać? Nic mi nie zrobiłeś, nie skrzywdziłeś mnie nawet
                 o włos. – Zamrugał figlarnie oczami: – A skoro mam umrzeć, to już lepiej tak,
                 niż zrobić coś, co zasługuje na śmierć. Nie uważasz?
                   Panu Adamowi było bardzo, bardzo gorąco. Goręcej niż choremu Samuelowi.
                 Też musiał się napić wody i zapytał, gdzie jest czysta szklanka.
                   – Ta jest czysta – Samuel podał mu swoją. – Bierz, pij.
                   – Wiem, że jest czysta – jęknął pan Adam – ale… Nie masz więcej szklanek?
                   – Co to znaczy, że nie mam więcej szklanek? Jesteśmy przecież, bez uroku,
                 dużą, zamożną rodziną. Idź, idź do kuchni i napij się do woli. Czemu masz aku-
                 rat pić po mnie? Czy nas jedna matka rodziła? – Bawił się, obserwując Adama
                 wytaczającego się z pokoju.
                   Adam długo nie wracał. Samuel patrzył na drzwi i liczył, ile szklanek wody
                 człowiek może wypić przez ten czas. Zaczął martwić się o wiadro, które rano
                 przyniosła Bella. W końcu Adam pojawił się z powrotem. Zdjął marynarkę, siadł
                 w lśniąco białej koszuli na odsuniętej od łóżka ławce. Ale Samuel zaraz się do
                 niego zwrócił: – Mówisz, że jesteś moim przyjacielem?
                   – Tak, naprawdę.
                   – Zatem uczyń mi przysługę. Wyżłopałeś pół wiadra wody, może więcej…
                 Zadaj sobie teraz trud, podnieś cztery litery i idź na dół do studni napełnić wiadro
                 z powrotem… Bella nie będzie musiała schodzić.
                   Adam skrzywił się i pomachał białą, czystą chustką.
                   – No? – nalegał Samuel. – Przynieś dwa wiadra, okaż wielkoduszność… Rusz
                 się. Jesteś przecież chłop na schwał.
                   Adam podniósł się ciężko i poszedł do kuchni. Samuel nasłuchiwał dźwięku
                 wiader. Nadstawił uszu i śmiał się zawadiacko w duchu, jakby udał mu się najlepszy
                 kawał. Z daleka słyszał rzężenie pompy, które niosło się aż tu i trafiało do piersi
                 Samuela. Chciał głęboko odetchnąć świeżym majowym powietrzem, ale oddech
                 zatrzymał się na jakimś wewnętrznym murze i musiał zaraz ujść z powrotem.
                 Samuel spróbował ponownie, rozbawiony, radosny. Tym razem w środku odde-
                 chu poczuł ukłucie w klatce piersiowej i plecach. Adam wchodził po schodach.
                 Wkrótce znowu pojawił się w pokoju i usiadł na ławce. – Upał dzisiaj – sapnął
                 i zamilkł, być może przygotowując się do tego, co chciał powiedzieć. W końcu
                 się odezwał: – Cukerman, słuchaj… Jestem gotów coś dla ciebie zrobić… Twoja
                 córka… Nic z niej nie ma. Gdzie ona pracuje?
                   – W buchalterii głównej.
                   – Też mi robota! Co tam dostaje do jedzenia? Cyferki? Wielkie, okrągłe zero.
          330    A druga córka… Słyszałem, że wyszła za mąż. Winszuję. Widzisz, wiem o tobie
   327   328   329   330   331   332   333   334   335   336   337