Page 288 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 288
lekkim, szybkim krokom. Nogi potykały mu się o poły płaszcza. Serce łomotało.
– Proszę trochę szybciej – popędzała. Był tak skoncentrowany na dotrzymywaniu
jej kroku, że ledwo słyszał. Doprowadziła go do Bałuckiego Rynku i pożegnała
się z uśmiechem: – Czuł pan kiedykolwiek tak przyjemny mróz? Podobno jest
pan poetą, musi pan to czuć. – Poszybowała ponad lśniącym śniegiem. Poczuł
świeże powietrze, przyjemny mróz.
*
Gdy tylko Bunim wszedł do Wydziału Naukowego, wpadła mu w oko postać
rabina w czarnym, czystym płaszczu. Jego blada twarz przypominała oblicze
radosnego, szczęśliwego Jezusa. Wyszedł mu naprzeciw z otwartymi ramionami.
– Proszę wejść, proszę wejść – zachęcał i świetlistymi oczami rzucał blask na
Bunima okutanego niczym niedźwiedź długim zimowym płaszczem z futrzanym
kołnierzem, w maciejówce na kępkach siwych włosów, z pomarszczoną młodą
twarzą, krótkowzrocznymi oczami i wodnistymi workami tuż pod nimi. Bunim
zapytał o Wintera, a rabin uśmiechnął się swobodnie: – Pan z jego towarzystwa,
co? Tak, jest tu. Kończymy gablotkę i poprosiłem go o opinię. Nie widział pan
jeszcze naszej wystawy, prawda?
Bunim pokręcił głową, a jego wzrok wychwycił stół zastawiony różnymi pa-
pierami, farbami i innymi rzeczami. Widział ludzi pracujących wokół stołu, wśród
nich znajome twarze. Jednocześnie poczuł na ciele ciepło pokoju, więc rozpiął
płaszcz, pozwalając rabinowi prowadzić się do sąsiedniego pokoju, na wystawę.
Winter natychmiast do niego wyszedł, a słysząc, że Bunim przyszedł go od-
wiedzić, zaczął wymachiwać podekscytowany długą lagą: – Naprawdę przyszedł
do mnie? O wa… O wa! Wspaniale! – Z wielkim patosem przedstawił Berkowicza
rabinowi: – Poeta… Nasz poeta.
Światełka w oczach rabina rozbłysły. Chwycił Berkowicza za ramię i zaczął
oprowadzać wokół gablot. Bunim przybliżał krótkowzroczne oczy do szyb, opierał
o nie czoło i zaglądał do środka. Serce biło w nim jak szalone. Widział swoją
rodzinną Łęczycę… Tamtejszą ulicę, pompę, synagogę… Dziewczęta z czulentem.
Ale ten obraz wydawał się niepokojąco groteskowy. Czy tylko jemu tak się
zdawało? Rabin nie odrywał od niego wzroku, chociaż nie pytał, jakie wrażenie
zrobiła na poecie wystawa.
Gdy już Bunim naoglądał się, rabin zaprosił go od osobnej izby. Winter siedział
tam z filiżanką kawy w ręku. Krogulcza twarz o długim nosie i wytrzeszczonych
oczach była ożywiona, wręcz wesoła. – Więc naprawdę szukał mnie pan? Chciał
się ze mną zobaczyć? – Mówił znów podekscytowany. – No, byle pomarudzić na
przyjaciół… A prawda jest taka, że ze świecą szukać… Można poczuć się jak na
286 pustyni… Ciało pali pragnienie ujrzenia ludzkiej twarzy… Jak pan widzi, Berko-