Page 293 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 293
się druga… głębsza komora. W niej panują cisza, światłość… Zatem, rozumie
pan, czasem czuję się winna, że pozwalam sobie zachodzić do tej drugiej komory.
Może powinno się pozostać w rozdarciu.
Berkowicz odpowiedział jej z odrobią zniecierpliwienia w głosie: – Jest pani
rozpieszczona, jak widzę. W moim przypadku nie ma mowy o tym, czy mam się
trzymać rozdarcia. To ono trzyma się mnie.
Rachela myślała, że powiedziała coś, czego nie powinna była mówić. Człowiek,
który szedł obok niej, był nieosłoniętą, otwartą raną. Bała się odezwać, aby znowu
go nie urazić. A jednak nie chciała iść w milczeniu. Wyglądało to tak, jakby mieli
zmarnować drogocenny skarb. Słowa same cisnęły się na usta. Niech się na nią
gniewa, nieważne. Czuła, że wszystkie węzły w głębi duszy pragną się rozwiązać
właśnie przed nim. – Nie rozumie mnie pan – niemal wykrzyknęła. – Miałam na
myśli… W każdym razie, myślę… Że wszystkie dzieła sztuki, wszystkie filozofie
i religie, wszystko, co nazywa się humanizmem, poddawane jest tu osądowi… Bo
jeśli świat ma trwać, będzie musiał myśleć inaczej… Tworzyć inaczej… Być inny.
A my powinniśmy zapoczątkować tę odmienność… Nie wiem czym, nie wiem jak…
– A ja, widzi pani – też zdążył się zdenerwować – piszę swój poemat w tra-
dycyjnej, starej formie. Cztery wersy, a pierwszy rymuje się z trzecim, drugi
z czwartym. Tak, rymuje się, a ja chwytam się rytmu i rymowania… Ponieważ
inaczej pękłbym, eksplodował. Może ma pani rację. Może to grzech używać starej
formy, jak gdyby nigdy nic. Może jestem słabeuszem i tchórzem… Niepowołanym,
by czynić, co robię… Ponieważ nie mam sił przymierzać nowej szaty…
Chciała go odciągnąć od tego tematu, a jednak musiała znaleźć właściwe
nawiązanie. – Wie pan – powiedziała niepewnie – ciągle chodzi mi po głowie, czy
byłoby możliwe napisanie powieści o getcie. W jaki sposób pisać bez perspekty-
wy czasu? Z drugiej strony, gdyby czekać na perspektywę, być może wyjątkowa
atmosfera, która nas tu otacza, nie pozwoli się już wyrazić. Więc może należy
utrwalić nasze życie w chwili trwania? Do tego jednak rzeczywiście potrzeba nowej
formy. Poza tym tradycyjna forma powieści jest zbyt pełna, nastrojowa, kształ-
towana z dystansu… – odetchnęła i wzdrygnęła się. Coś szumiało w jej żyłach.
Czuła kołaczące myśli, ale z trudem przypominała sobie, co chciała powiedzieć.
Niemniej potrafiła zebrać w sobie dość słów i nadać im porządek, jaki wydawał
się dla nich najodpowiedniejszy. – A z drugiej strony – ciągnęła – powieści… mam
na myśli ich strukturę, rozwój akcji, stopniowe ukazywanie problemów, tworzenie
głównych bohaterów, a następnie doprowadzanie do dramatycznej kulminacji,
po której następuje rozwiązanie i koniec… Tak zorganizowany los tworzy prozaik.
Wychodzi mu to lepiej niż samemu Bogu. Dlatego jest kłamcą. Powieść, mówią,
potrzebuje architektury… Życie jest antyarchitekturą. To bardziej zygzakowanie.
Chaos… Fala wznosząca, fala opadająca. Czasem to odrętwienie. Innym razem
wstrząs. To gmatwanina, spiętrzenie problemów, które się nie rozwiązują albo
zostają rozwiązane szybkim cięciem noża… Proszę sobie postawić pytanie: Jak
sztuka może być chaosem? Przecież musi być harmonią. Musi? Więc w jaką 291