Page 267 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 267

wołał: – Panie i panowie, przybył pan Prezes Mordechaj Chaim Rumkowski! – Jego
                   głos jak zwykle brzmiał tak, że trudno było rozpoznać, czy mówi poważnie, czy kpi.
                   Ale Prezes był mu wdzięczny jak dworskiemu błaznowi. Schatten przerwał grę,
                   a wśród zgromadzonych niósł się szept: „Przyszedł Prezes!”. Ludzie przyglądali
                   mu się z uwagą, badali wyraz jego twarzy, po czym znów dało się słyszeć szelest:
                   „Jest w dobrym nastroju… Uśmiecha się… Śmieje”. Do ucha Prezesa dobiegł żart
                   Zyberta: „Gdy car jest przeziębiony, kicha cała Rosja… A gdy car się śmieje…”.
                      Solenizant podszedł do Prezesa, skłonił się po wojskowemu, przybierając
                   przy tym minę rozpieszczonego dziecka, któremu ojciec przerwał ulubioną
                   zabawę. Prezes uścisnął mu dłoń, ojcowsko objął i złożył życzenia, występując
                   z krótka mową.
                      Zebrani bili brawo i śpiewali „sto lat” na cześć Prezesa i Schattena. Ale ten
                   ostatni nie miał już cierpliwości do ceremonii. Przygasił jeszcze światło, pozosta-
                   wiając tylko jedną zapaloną świecę, i zaczął śpiewać: – Księżyc mnie zdradził,
                   słońce wyśmiało. Tylko cień dotrzymuje słowa i nawiedza mnie co noc… – Śpiewał
                   ciepłym, pełnym tęsknoty głosem. Oczy zaszły mu mgłą, były szkliste i zwrócone
                   gdzieś bardzo daleko. W czarnym ubraniu trudno było dojrzeć go w ciemności,
                   podczas gdy jego twarz przypominała księżyc sunący po niebie. Dłonie, smyczek
                   i struny także zdawały się płynąć w przestrzeni.
                      Prezes szturchnął Zyberta: – Co tu tak ciemno? To urodziny czy stypa?
                      – On tak lubi – zachichotał Zybert. – Żeby było romantycznie. To demon,
                   a demony nienawidzą elektryczności… Niech pan na niego popatrzy Prezesie,
                   wyobrazi pan sobie, jak wygląda Anioł Śmierci… Ale poza tym to dobry chłopak.
                      Prezes poufale szturchnął Zyberta łokciem: – Ze wszystkich się śmiejesz.
                   Myślisz, że w tobie nie ma nic śmiesznego, myszo w butach?
                      – Kocie w butach, panie Prezesie. To bajka o kocie, nie o myszy.
                      – Prawda, jesteś fałszywy jak kot.
                      – Nie wobec pana, panie Prezesie, przysięgam. Czy kiedykolwiek słyszał pan,
                   żebym naśmiewał się z pana, czy, nie daj Boże, oszukiwał? Nigdy w życiu! A wie
                   pan dlaczego? Ponieważ mi pan nie ufa. Zna pan tę historię… Gospodarz pyta
                   pewnego razu sługę: „Jak mogłeś mnie oszwabić? Miałem do ciebie tak wiele
                   zaufania?”. Sługa odpowiedział: „Właśnie dlatego, panie gospodarzu. Gdyby mi
                   pan nie ufał, to bym pana nie oszwabił”. Zybert stuknął Rumkowskiego w bark: –
                   Tylko żartuję, Prezesie kochany. Proszę nie brać poważnie moich słów. – Prezes
                   objął wzrokiem Klarę, która cicho rozmawiała z mecenasem Syrkinem. Nie, nie
                   mógł jej teraz objąć, nie mógł być z nią blisko. Należało poczekać, aż zostaną
                   sami. Później. Pogładzi jej głowę, ucałuje dłonie. Zybert zauważył, że Prezes się
                   zamyślił i zapytał: – Coś nie daje panu spokoju, panie Prezesie? Może coś na
                   wzmocnienie? Ciasteczko…? Filiżankę kompotu?
                      – Nie trzeba – odburknął Prezes.
                      – Dlaczego nie? Przecież to urodziny.
                      – Ech, też mi co. Ja nie mam czego świętować – Prezes poczuł na sobie   265
   262   263   264   265   266   267   268   269   270   271   272