Page 264 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 264

korona cierniowa, ciężar i jarzmo, które przedwcześnie doprowadzi cię do
                 grobu. – Miała rację. Z drugiej jednak strony, gdyby wszystko pozostawił, po-
                 chłonęłoby go z pewnością co innego. Pochłonąłby go wielki, zimny strach,
                 ten sprzed czterech tygodni. Poza tym nie leżało to w jego naturze. Musiał
                 walczyć, sięgać po koronę… Nie można było temu zaprzeczyć. Miał to we
                 krwi.
                   Teraz w karecie bardzo doskwierała mu samotność. Ze wszystkim mierzył
                 się sam, otoczony bandą pochlebców, złodziei, próżniaków, którzy pasożytowali
                 na jego pocie i po cichu lizali buty nowym panom. Jest taka stara prawda: przy-
                 jaciele, których kupuje się prezentami, mogą zostać prezentami odkupieni. Gdy
                 tak jechał, przeszła mu ochota na spotkanie z Schattenem i jego wiwatującymi
                 gośćmi. Jaką wartość miały owacje chorągiewek, które zmieniały kierunek wraz
                 z podmuchem wiatru?
                   Kazał woźnicy zajechać na Lutomierską, pod dom, gdzie mieszkał jego nie-
                 gdysiejszy prawdziwy przyjaciel, Samuel Cukerman.
                   Drzwi otworzyła mu brzydka dziewczyna o długim nosie i pożółkłej twarzy.
                 Domyślił się, że to jedna z córek Cukermana.
                   – Ojciec jest? – zapytał i zostawił ją za sobą, zanim zdążyła cokolwiek odpo-
                 wiedzieć. Skierował się do pokoju Samuela. Ujrzał go przez drzwi nachylonego
                 nad stolikiem zasłanym papierami. Podszedł szybko i położył dłoń na barku
                 przyjaciela. – Co to za zapiski? – zapytał. Gdy Samuel się odwrócił, ujrzał jego
                 kościstą twarz, która wydawała się składać wyłącznie z długiego, spiczastego
                 nosa. Na widok Prezesa twarz pozostała obojętna, bez wyrazu. Gospodarz
                 poruszył tylko ręką, jakby chciał zaprosić gościa do zajęcia miejsca. Prezes
                 natychmiast chwycił krzesło i przysunął się bliżej Samuela, który pospiesznie
                 zebrał kartki rozrzucone na stole. – Co się tak krygujesz? – zaśmiał się Rum-
                 kowski z zakłopotaniem. – Też mi nowość, pisanie. Kto w getcie ma ręce i nogi,
                 pisze. A mówiąc między nami… Ty też robisz ze mnie potwora? Czego się boisz?
                 Powiedz prawdę, frajerze. Wiem przecież, że całe to pisanie nie byłoby warte funta
                 kłaków, gdybym nie był jego bohaterem. Kiedyś bolało mnie, co ludzie mówią…
                 Byłem wrażliwy na historię… Dzisiaj mało prawdopodobne, aby mnie to obeszło.
                 Powiedz, co w zasadzie o mnie piszesz? Pamiętasz chociaż przysługi, które –
                 obok rzekomych krzywd – ci wyświadczyłem? Pamiętasz jeszcze, że uratowałem
                 ci życie? – Siląc się na swobodę zdjął płaszcz. – A żonę gdzie masz? – zapytał.
                 – Kopę lat jej nie widziałem.
                   – Odeszła… – przerwał Samuel.
                   – Co ty mówisz! – Rumkowski kręcił głową, przez chwilę gryzł wargi, po czym
                 zmienił temat. – Widzisz, gdy tylko się dowiedziałem, że coś z tobą nie gra, na-
                 tychmiast przybiegłem. Klara mi powiedziała. Spotkała cię w resorcie. Pracujesz
                 w resorcie metalowym, co? Co tam robisz?
                   – Jestem opiekunem małoletnich.
          262      – A tobie co jest?
   259   260   261   262   263   264   265   266   267   268   269