Page 271 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 271

Znowu był chłopcem, sierotą. Śpiewakiem z getta. Stał przy murze z wy-
                    ciągniętą ręką. – Kochaj mnie, tatusiu, kochaj mnie, mamusiu… Musicie mnie
                    kochać… – Śpiewał i żebrał u tysięcy obojętnych przechodniów.
                      W pokoju było zimno. Piec przestał grzać, Mordechaj Chaim miał ochotę
                    wskoczyć do łóżka Klary i ogrzać się przy niej. Nie wiedział, czy też czuwa, czy
                    może śpi. Miał jednak pewność, że gdyby tylko to uczynił, rozpłakałaby się. Odkąd
                    zaczęła mu ulegać, zrobiła się jękliwa – a jej płacz spowodowałby w jego głowie
                    jeszcze większy zamęt.
                      Rano Zybert, który ostatnio chodził za Prezesem jak cień, czekał na niego
                    pod biurem. Tak miał w zwyczaju. Każdego poranka wyskakiwał z podobnym
                    pozdrowieniem i chichotem. Wytrzeszczone oczy śledziły twarz Prezesa. Przy-
                    szedł sprawdzić, czy noc przebiegła bez niespodzianek. Wszedł wraz z Prezesem
                    do gabinetu i zaczął mu opowiadać, co takiego wie, jakiego rodzaju informacje
                    „odkrył” wśród mieszkańców getta, wśród szych, w partiach, a także w Son-
                    derkommando, gdzie użył całego swojego uroku, aby odegrać rolę pomostu
                    łączącego pannę Sabinkę i Rumkowskiego. Tak jak ona była pomostem między
                    Sonder a obozem Prezesa.
                      Pocierał zmarznięte dłonie: – Odbyli tajne zebranie, bez Bundu i bez komuni-
                    stów – zameldował. – Wyłącznie z udziałem Poalej Syjon, He-Chaluc , folkistów ,
                                                                           3
                                                                                    4
                    kombatantów… No, wyrywali sobie włosy z głowy, niemniej do jednego wniosku,
                    a i owszem, doszli. Mianowicie ustalili, kto jest zdrajcą narodu żydowskiego, czy
                    też raczej polskiego żydostwa. Chce pan poznać nazwiska? – Zybert podniósł
                    w górę lewą rękę z rozpostartymi palcami, prawą zaś zginał każdy z palców
                    z osobna: – Na początku jest pan, panie Prezesie. Tak, pan we własnej osobie.
                    Potem idzie Schatten… Potem Steinberg… Następnie szef policji…
                      Prezesa aż zmroziło. Czuł, jak sztywnieje mu całe ciało. Tak, od dawna wiedział,
                    co myślą o nim jego towarzysze partyjni. Wiedział, że wprowadzą go na karty
                    dziejów nie na białym koniu, ale w czarnej kibitce. Jego ideowi pobratymcy, ci,
                    których chronił, którym oddawał lepsze stanowiska i baczył, aby ich rodziny były
                    szanowane. Tak, informacje przekazane przez Zyberta nie były żadną nowością.
                    A jednak czuł, że z powodu rozczarowania zaczynają piec go oczy.
                      Zajęło kilka chwil, zanim doszedł do siebie. Nie mógł pozwolić się ukamie-
                    nować. Może na przyszłość, po getcie, sprawa była przegrana. Ale tutaj można
                    było jeszcze wiele osiągnąć, cokolwiek uratować, żeby pozostał chociaż ktoś, kto
                    mógłby podeptać jego dobre imię. I to też będzie zwycięstwem. Prezes wyprosto-
                    wał się i zadarł siwą głowę: – Co jeszcze wiesz? – Zapytał spokojnie i rzeczowo.



                    3    He-Chaluc – młodzieżowa organizacja syjonistyczna.
                    4    Folkiści (fołkiści), zwani ludowcami. Żydowski ruch polityczny oparty na programie autonomii Żydów
                      opracowanym przez Szymona Dubnowa.                                269
   266   267   268   269   270   271   272   273   274   275   276