Page 245 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi - Chava Rosenfarb. Drzewo życia - tom trzeci.
P. 245

policjantów przeszli przez most. Szli w pewnej odległości od siebie i nic do siebie
                   nie mówili. Przechodząc obok powieszonych na placu rybnym, Michał mruknął
                   dziwnie: – Wiszę tu wraz z nimi… odszedłem z mamą… dzieci… idę tu z tobą…
                      Nie zrozumiała, co mówi, ale łzy napłynęły jej do oczu od tych słów. Nie otarła
                   ich. – Kiedyś potrafiłam się tylko śmiać… – odpowiedziała.
                      Zaprowadził ją do siebie do domu. Był tam wielki nieporządek. Łóżka niepo-
                   słane, wszędzie poniewierały się ubrania. Pod ścianami leżały obrazy, a jeden
                   z nich – niedokończony – wyglądał jak portret Matyldy. Stół był zastawiony garn-
                   kami i talerzami z resztkami warzyw. Michał podszedł do szafki i wyjął ćwiartkę
                   chleba. Przełamał ją na pół: – Racja chleba mojej mamy.
                      Siedzieli przy brudnym stole, jedli chleb i popijali zimną wodą z jednego
                   czerpaka.
                      – Chcę, abyś został moim mężem – powiedziała Dziunia z kawałkiem chleba
                   w ustach.
                      – Chcę, abyś została moją żoną – odpowiedział z kawałkiem chleba w ustach.
                      W domu było jeszcze trochę rzepy. Wzięli torbę, włożyli do niej rzepę i resztki
                   jedzenia, które znaleźli, po czym poszli do domku panny Sabinki.
                      Piwnica Sabinki była pusta. Dziunia z Michałem pobiegła z powrotem na
                   podwórko przy Lutomierskiej. Tam również nikogo nie było. Niebawem ponownie
                   zaczęła się akcja, a Michał z Dziunią położyli się na balkonie i przeczekali do szóstej
                   wieczorem. Potem pobiegli do punktu zbornego. Michał znał wielu policjantów
                   i strażaków. Zaczął ich wypytywać. Nikt nic nie wiedział o losie Cukermanów.
                   Poza tym większa część dziennego transportu już odjechała. Przed więzieniem
                   na Czarnieckiego zebrał się wielki tłum ludzi, którzy nie chcieli odstąpić. Przepy-
                   chając się przez tłum, spotkali Bellę z Samuelem. Niełatwo było ich poznać. Byli
                   obdarci i wyglądali jak obłąkani. Samuel ledwo mówił. – Mama… – powiedział.
                   – Myślałem, że jeszcze tutaj jest…
                      Tego samego wieczoru ogłoszono koniec szpery.
   240   241   242   243   244   245   246   247   248   249   250